Zapach wakacji

61 17 4
                                    

Nazajutrz miałem wolne, ale chciałem odwiedzić Eddiego, dlatego po wcześniejszej rozmowie z Williamem i ojcem chłopca, wszedłem do jego pokoju ubrany w swoje codziennie ubrania, a nie w uniform, który zawsze w hospicjum na sobie miałem. Eddie nic nie mówił, tylko skanował moje ciało z góry na dół.

– Co? – zapytałem wybity z tropu.

– Wyglądasz inaczej – mruknął, zastopował grę na konsoli i odłożył pada.

Spojrzałem w dół na swoje dresowe białe spodenki, koszulkę khaki z krótkim rękawem. Do tego na głowie miałem brązową czapkę z daszkiem z logiem Yankeesów, moją ulubioną część garderoby.

– Przecież dobrze wyglądam – burknąłem zdziwiony.

– Nie mówię, że źle, gamoniu – odpyskował natychmiast. – Podoba mi się twoja czapka.

Zdjąłem ją i założyłem chłopcowi na głowę, a on posłał mi uśmiech. Miał na twarzy rumieńce, co mogło świadczyć o lepszym samopoczuciu.

– Jak twoje siły? Gotowy na fajną przygodę?

Oczy chłopca zaiskrzyły z podekscytowania.

– Ubierz spodenki i krótki rękaw, będzie ciepło.

Eddie wstał z fotela i zbliżył się powoli do komody z ciuchami. Odzyskiwał siłę, jednak zdawałem sobie sprawę, że dużo lepiej nie będzie. Powoli stawiane kroki stanowiły maksimum jego możliwości z powodu towarzyszących mu bólów. Nie mówił tego na głos, ale czytałem, że jest to naturalne i będzie tylko gorzej... Dlatego zaplanowałem nam coś fajnego, dopóki Eddie może się jeszcze swobodnie poruszać.

Poszedł do toalety, a ja w tym czasie spakowałem do plecaka jego dresy oraz cieplejsze ubrania na przebranie. Zająłem miejsce na łóżku, aby niczego nie podejrzewał.

Na parkingu podeszliśmy do mojego jeepa, z którego wysiadł Victor. Eddie przeskakiwał wzrokiem ze mnie na niego i czekał na wyjaśnienie.

– Eddie, to jest Victor, mój przyjaciel. Victor, to jest Eddie, mój własny Spider-Man.

– Cześć, Eddie – przywitał się miło olbrzym, a Eddie posłał mi niepewne spojrzenie, po czym uścisnął dłoń Vica.

– Jesteś duży. – Odchylił głowę, kiedy patrzył na niego z dołu. Sięgał mu ledwo do pasa, co wyglądało komicznie.

– Ciebie też miło poznać – skwitował ze śmiechem Victor.

Jakiś czas później wjeżdżaliśmy na żwirowaną drogę w środku lasu. Eddie co chwilę pytał, co będziemy robić, a my milczeliśmy, by zrobić mu niespodziankę.

Opłacało się.

Naszym oczom ukazała się spokojna tafla jeziora, kilka łódek oraz kajaków. Na łączce rozłożono namioty i kampery. Kolory były tego dnia wyjątkowo intensywne, a pogoda dopisywała spokojnemu pływaniu. Widoki zapierały dech w piersi; zaskoczyły nawet Eddiego. Młody z otwartymiustami chłonął rozpościerający się przed nami widok.

– Powiedz mi w końcu, Nick – jęknął ponownie, ciągnąc mnie z tylnego siedzenia za koszulkę.

Zaśmialiśmy się z Victorem na jego reakcję, a kiedy zaparkowaliśmy samochód, odwróciliśmy obydwaj głowy do tyłu na podekscytowanego Eddiego. Mało brakowało, by ze szczęścia zaczął podskakiwać na foteliku.

– Będziemy żeglować – wyjawiłem wreszcie tajemnicę, na co otworzył szeroko usta.

– Naprawdę? – prawie krzyknął, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Zaśpiewaj mi, proszęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz