Wandal

167 26 3
                                    

Michael palił oparty o swojego wiekowego range rovera. Rodzice już dawno spali, a pies sąsiadów ujadał pół nocy, dlatego nikogo nie dziwił hałas, jaki właśnie robił, widząc mnie biegnącego ciemną ulicą. Chłopak zgasił papierosa na podjeździe, a pozostałości wyrzucił w kwiatki mamy.

– Stary, matka zabiłaby cię, gdyby to zobaczyła. – Sięgnąłem po niedopałek i wcisnąłem go z powrotem do rąk przyjaciela. – Będzie na mnie.

– I co ci zrobią? Za dwa miesiące już nas tu nie będzie. – Wzruszył ramionami i wpakował się do samochodu.

Przerzuciłem przepocone koszulki chłopaka na tył samochodu i zająłem miejsce pasażera. Za każdym razem, gdy wsiadałem do tej fury, zastanawiałem się, czy może tu panować jeszcze większy syf.

Wychodziło na to, że może.

– À propos, przyszła mi odpowiedź z Waszyngtonu, dostałem się. – Próbował udawać obojętność, ale mu to nie wychodziło. Uśmiech cisnął mu się na usta, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć.

Przyjaźniliśmy się z Michaelem od szóstego roku życia i zgadzaliśmy się we wszystkim. Mieliśmy tę samą ulubioną drużynę – oczywiście Yankeesów. Obaj uwielbialiśmy AC/DC. W szkole średniej co roku wymienialiśmy się opaską kapitana, a przez kilka miesięcy spotykaliśmy się nawet z tą samą dziewczyną. Dla jasności: żaden z nas nie miał o tym pojęcia.

Identyczni byliśmy do czasu wybrania uniwerku i kierunku. Jako nastolatek niezbyt rozumiałem to, że Michael chciał od życia czegoś więcej niż biegania za piłką po boisku. Chciał się dostać na prawo w stolicy i tak zrobił, a ja... no cóż.

W baseball grałem, od kiedy stanąłem na nogi – najpierw uczył mnie ojciec, potem dostałem się do drużyny szkolnej. Tam ktoś stwierdził, że mam niesamowity talent, i pchali mnie dalej w tym kierunku. W wieku dwunastu lat miałem zapewnione miejsce na trzech uniwersytetach, oczywiście jeśli tylko będę biegał po boisku w ich klubowych barwach. Całe życie kochałem ten sport jak nic innego, ale im starszy byłem to czułem jednak, że coś jest nie tak. Nie chciałem skończyć z kontuzją po trzydziestce i brakiem pieniędzy. Wiedziałem, że poświęcenie swojego życia dla sportu jest ryzykowne i kosztuje wiele wyrzeczeń, ale rodzice nie widzieli dla mnie innej przyszłości. Jakby podświadomie wiedzieli, że nie nadaję się do niczego innego. Dlatego zazdrościłem Michaelowi odwagi, by powiedzieć na głos o swoich pragnieniach, aby robić coś więcej.

To na siebie się złościłem, nie na niego.

– Gratuluję – mruknąłem i osunąłem się niżej w fotelu, odwracając głowę w przeciwnym kierunku.

Powinienem skakać z radości, ale wybrałem łatwiejszą drogę i zachowałem się jak rozpieszczony dzieciak. Czasami zastanawiałem się, dlaczego moi przyjaciele wciąż są moimi przyjaciółmi. Przez takie moje zachowania powinni kopnąć mnie w tyłek.

Michael zrozumiał aluzję i nie odzywał się do czasu, aż zatrzymaliśmy się na parkingu pod liceum. Nie taki był plan, dlatego zdziwiłem się, kiedy obok nas pojawił się jeep Josha Sandersa, wypełniony po brzegi chłopakami z drużyny. Głośna muzyka ucichła, ale krzyki zawodników nie ustawały. Czasami zastanawiałem się, dlaczego męska część populacji, kiedy nie ma wśród nich płci pięknej, zachowuje się jak banda rozwydrzonych małp.

– Stary, mieliśmy jechać na ognisko. Co my tu robimy? – jęknąłem w stronę przyjaciela.

Michael szczerzył się od ucha do ucha. Ten uśmiech był zaraźliwy, znałem go jednak na tyle, by wiedzieć, co on zwiastuje.

Nic dobrego.

– Mały psikus dla trenera z okazji zakończenia szkoły – rzucił pośpiesznie i wyskoczył z samochodu.

Zaśpiewaj mi, proszęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz