𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚𝐥 𝐕

26 7 7
                                    


- Mamusiu, nogi mnie już bolą! Możemy się zatrzymać?
- Rose, skarbie, widzisz ten lasek? Tam odpoczniemy i już więcej dzisiaj nie będziemy chodzić. – odrzekła Eve.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała, jedynie ścisnęła moją rękę jeszcze bardziej. Zatrzymałam się na chwilę i uklękłam przy małej.
- Chcesz wskoczyć na barana? – wyszeptałam do niej.
Twarz Rose się rozjaśniła i pojawił się na niej szeroki uśmiech pokazujący małe mleczaki. Dziecko wyciągnęło swoje rączki, a ja posadziłam je na swoich barkach.
- Ty chyba oszalałaś! – skarciła mnie Eve, a uśmiech na mojej twarzy powoli zaczął zanikać. – Jesteś brzemienna! Nie możesz nosić takich ciężarów! Tym bardziej przy tak wielkim brzuchu!
- Nie martw się, malutka nie jest wcale taka ciężka. Poza tym to parę metrów, daj spokój, nic mi się nie stanie! – odrzekłam, napotykając surowy wzrok kobiety.
Eve nic już nie odpowiedziała, jedynie kątem oka widziałam, jak patrzy na mnie badawczo, sprawdzając, czy rzeczywiście poradzę sobie z noszeniem dziecka.
Gdy pomału dochodziliśmy do naszego celu, słońce zaczęło zachodzić i pragnęło zamienić się z księżycem. Był wczesny wieczór, co zwiastowało, że musimy jak najszybciej znaleźć jakiś kąt dla naszej czwórki. Tym bardziej że chmury, kłębiące się nad naszymi głowami zaczynały zmieniać barwę na ciemniejszą. Parne powietrze, bure chmury, zdecydowanie cisza przed burzą. Zaczęłam się poważnie obawiać burzy. Drzewa otaczające nas ze wszystkich stron stanowią doskonałą barierę przed światem cywilizacyjnym i na razie przed wojskiem, jednak w czasie trwania burzy jedynie będą stanowić zagrożenie. Silny wiatr, którego podmuch badał każdy skrawek mojej twarzy oraz rozplątywał kosmyki ułożone w warkocz, otrzeźwił mnie z moich zmartwień. Zwróciłam swój zaniepokojony wzrok w stronę Eve. Wyglądała jakby miała plan. Wyglądała jakby wiedziała co robi. Wyglądała, jak... jak ktoś kto przeżywa taką sytuację nie raz, czy nie dwa. Jest jak żołnierz, który godzi się ze swoim losem, nawet gdy wie, że czeka go nieuchronna śmierć. Eve jest tak odważna, a ja wymiękam. Martwię się. Szukam. A ona? Ona jest wojowniczką, przyzwyczajoną do okrucieństwa świata, do rozlewu krwi, wojny. Do nieprawidłowości i niesprawiedliwości. Niemal bucha z niej siła kobiet, unosi się, wnika we mnie. Odwaga niemal materialna. Taką, jaką można poczuć. Taką, jaką można się napawać. Tak. Jestem wojowniczką. Obie jesteśmy.

*****

Lasek, który pojawił się na liście postoju Eve nie był duży, w zasadzie nie różnił się zbytnio od pozostałych, które dzisiaj przemierzyłyśmy. Od pożaru pochłaniającego drzewa znajdujące się koło mojego domu, szłyśmy niemal samym lasem, czasem polanami, a także pomiędzy wysokimi krzewami. Jednak krajobraz ani trochę nie uległ zmianie. Nadal podczas przechadzki utulał mnie szum świerków, a gdzie nie gdzie nawet moich ulubionych brzóz. To uczucie napawało mnie nieokreślonym spokojem, melancholią oraz niewyjaśnionym bezpieczeństwem. Bezpieczeństwo. Tak ważne i ulotne słowo. Niemal jak płomień. Kiedy ktoś je podtrzymuje, będzie płonąć, płonąć szczerym ogniem, unosić się blaskiem. Będzie tak jasne jak wschodzące słońce nad szczerym rankiem. Jednak chwila nieuwagi, a nawet cichy podmuch, szept, niewypowiedziane słowo gasi iskrę ognia. Ogień. Ogień...
- Ogień. Słyszysz mnie Li? Znów bujasz w obłokach! Wiem, że lepiej uciec do innego świata, lepszego, ale teraz trzeba przynieść drewno, na ognisko. Trzeba zorganizować miejsce i spróbować wzniecić ogień.
- Ah, jasne. Mogę iść poszukać chrustu. – odpowiedziałam jeszcze lekko nieobecnym głosem.
Eve spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem. Jej oczy zatrzymały się chwilę na moim ciężarnym brzuchu, a potem skupiły się na krwistej plamie, która spoczywała na mojej niegdyś śnieżnobiałej, prostej sukience.
- Ja pójdę, ty musisz tylko pomyśleć nad noclegiem i zaopiekować się dziećmi. Ufam ci. Rzadko kiedy komukolwiek ufam, jednak z tobą jest jakoś inaczej.
Mimo surowego tonu, w sposobie mówienia oraz w jej głęboko zielonych oczach, oprawionych wąską falującą, brązową linią, dostrzegałam wiele ciepła. Czułam się przy niej jak dziecko, które jest zlęknione i ufa swojej matce bezgranicznie. Nigdy nie byłam dobra w przewodzeniu grupą, a więc dobrze, że Eve posiada takie umiejętności.
- Uważaj na siebie – powiedziałam lekko roztrzęsionym głosem. Zawsze trudno mi było odnaleźć się w nowej sytuacji lub nowym miejscu i tutaj było podobnie. Nie mogłam się przyzwyczaić, że opuściłam swój dom, męża, wszystko co ukochałam. Jedynie co mi zostało, to mój największy skarb – moje dziecko. Zerknęłam na oddalającą się Eve, a moje oczy zaszkliły się.
Muszę zacząć lepiej wstrzymywać emocje – pomyślałam, patrząc na dzieci. Widok rozweselonej dwójki, nieprzejmującej się niczym i bawiącym się u moich stóp, rozchmurzył mnie. Dzieci wszystko lepiej przyjmują, nawet to, że nie jedliśmy od paru dobrych godzin. Dobrze, że w drodze do tego miejsca znaleźliśmy dzikie jabłka. Jednak teraz też powinniśmy poszukać czegoś do jedzenia. Powinnam też pomyśleć o noclegu. Można by było zrobić prowizoryczny szałas, ale jeśli zostajemy tu tylko na jedną noc, nie opłacałoby się robić szałasu dla czterech osób. Szałasy nie są i nie były moją mocną stroną, ale potrafię go wykonać. Kiedyś mój ojciec pokazywał mi jak zorganizować miejsce do spania w lesie i zapamiętałam, jak zrobić taki drewniany namiot. Nie chwaliłam się nigdy tą umiejętnością, bo w tych czasach jest to niesłychane oszczerstwo, by kobieta wykonywała obowiązki i pracę mężczyzn. Kobiety powinny jedynie ładnie się ubrać, uśmiechać i zadowalać innych. Moja rodzina zawsze była inna, zwłaszcza pod względem zasad. U nas w domu nie było do pomyślenia, żeby kogoś traktować gorzej od drugiej osoby. Tak bardzo tęskniłam za moimi rodzicami i rodzinnym domem...  
- Ciociu Lily, kiedy wracamy do domu? Głodna jestem! – z moich kolejnych rozmyśleń wyrwała mnie Rose.
- Niedługo skarbie, niedługo... - odpowiedziałam, mimo że nawet mnie by to nie przekonało.
- Rose, słońce, nasza wycieczka potrwa trochę dłużej, niż zamierzaliśmy. – odparła Eve, tuż za moimi plecami, tym samym powodując, że podskoczyłam na zwalonej kłodzie drzewa, która służyła mi za siedzenie.
- Nie bój się tak! – zaśmiała się i zrzuciła gałęzie za ziemię. – A teraz musimy rozpalić ognisko!
Dzieci jak na zawołanie zaczęły ustawiać gałęzie w mały stożek, a ja rozglądałam się za jakimiś roślinami, które byłyby zdatne do jedzenia. Weszłam w głąb lasu i już po chwili udało mi się ujrzeć małą rodzinę maślaków, a niedaleko za nimi znajdowały się podgrzybki. Zadowolona ze swoich zbiorów wróciłam w pobliże ogniska. Zastałam tam Eve usiłującą rozniecić ogień.
- Musisz gałąź pocierać trochę szybciej. – rzuciłam, ale widząc, że to nic nie daje, podeszłam i uklękłam obok kobiety. Ujęłam jej dłonie w swoje, pokazując tym samym pod jakim kątem najłatwiej jest uzyskać ogień. Po chwili małe iskierki zaczęły tańczyć na drewnie tworząc coraz większą ognistą powierzchnię. Uśmiechnęłam się zadowolona z efektu.
- Gdzie się tego nauczyłaś?! Myślałam, że już nic z tego nie będzie. – pytała się Eve, nadal lekko zaskoczona rezultatem.
- Ojcowska ręka. – zaśmiałam się i włożyłam kij do ognia, by ten wypalił wszystkie nieczystości. – Mój ojciec oraz mąż byli wojskowymi, więc załapałam od nich parę męskich umiejętności. I tak, zdaję sobie sprawę, że może to być dla ciebie dziwne lub wręcz odrażające, że kobieta wykonuje takie czynności, ale ja uważam, że każdy w tym świecie powinien być równy.
- Ależ oczywiście, ja ci wręcz zazdroszczę, w domu wychowywana byłam jako dama i nie mogłam dotykać czegokolwiek, co by mnie ubrudziło, ale uciekłam od tego, uciekłam do małej chatki w lesie i mieszkałam tam jakiś czas z drugim mężem, który był drwalem, ale nie pozwalał mi dotykać drewna, czy pomagać mu przy pracy. Miałam siedzieć w domu, gotować i opiekować się dziećmi, a ja tego wręcz nienawidziłam, nie chciałam takiego życia, ale podążałam wówczas za marzeniami rodziców. Mojego pierwszego męża też wybrali rodzice, całe moje życie było kontrolowane, a ja byłam jedną wielką marionetką.
- Bardzo mi przykro, że doświadczyłaś takiego życia, którego nie chciałaś. Wiele kobiet teraz jest zmuszanych i podporządkowanych mężczyznom, a świat powinien być równym, sprawiedliwym i bezpiecznym miejscem. – odpowiedziałam ze współczuciem w oczach, tym samym nadziewając grzyby na kij.
- Ale co my jedne możemy zrobić... Jesteśmy nikim na tym świecie...
- Jesteśmy wszystkim na tym świecie. Jesteśmy silniejsze niż możemy sobie wyobrazić. Jesteśmy kobietami, których nic nie złamie. Uciekłyśmy z domu, nie mamy jedzenia, niczego, mamy tylko siebie, jednak to wystarczy. Przeżyjemy i wrócimy do domów bogatsze. Bogatsze o doświadczenia oraz umiejętności. Będzie wszystko dobrze. Musi być. Damy sobie radę.
- Damy sobie radę... - Eve powtórzyła to zdanie jak echo i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy zobaczyłam iskry nadziei i szczęścia w jej oczach. Zawsze to ja załamywałam się po raz pierwszy, ale poczułam w sobie siłę. Siłę, której nie da się opisać. Kobiecą siłę...

Kropla nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz