𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚𝐥 𝐈𝐕

44 7 4
                                    

 Rumianki, rumianki, czerń, a może czarne rumianki? Korytarz. Daleko i blisko? Głęboko. I jakby płytko? Ciemny oddech na karku. Czy oddech może być ciemny? Ciemność. Moje ciało jest płaskie i giętkie. Sztywne? Jakby zamrożone. Czarne. Czerń spływa po ciele, oplata je. Ściska. Nawet mocno. Ślisko i mokro. Macki? Ropa? Czarno. Dusi mnie. Ta czerń mnie dusi. I patrzy na mnie. Ma jasne oczy, ale jakby ciemne. Światłość, ale ciemność? Czarna światłość wypala mi oczy. Czuję to. Nic nie widzę. Błogo tak. Cicho. Cisza. Upajam się nią. Cicho i głośno. Głośno i cicho. Bardzo głośno. Ale spokojnie? Słyszę łańcuch. Koniec. Krzyk. Ktoś krzyczy. Głośno. I czarno.

*****

 Wstrząsnął mną odgłos burzy. Teraz już zimny, złowrogi i świszczący podmuch obleciał moje skurczone ciało. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiedziałem co się stało i co się dzieje. Nogi się pode mną uginały, ale szedłem podtrzymywany z dwóch stron. Straciłem pojęcie rzeczywistości, wszystko wydawało się jawą lub snem, tą zmorą, która odwiedziła mnie podczas nocy. Ale czy właściwie była wtedy noc? Pamiętam, że... Właściwie nic nie pamiętałem. Byłem nad rzeczką... I w lesie! Ale w jakim celu? Po co? I jak się nazywam? Dlaczego nie pamiętam i dlaczego ktoś szarpie moje ramiona? Właściwie nic nie widzę. Ta czerń... Z natłoku myśli pragnąłem tylko zedrzeć sobie gardło i krzyczeć w niebogłosy. Dlaczego właściwie nie? Spiąłem się, już miałem wydać krzyk pełen rozpaczy, bólu, ale... nie mogłem. Moje wargi zostały zaklejone? Zakneblowane? Znów wszystko przypominało mi czarne, mokre, śliskie macki i te oczy...

- Nasz żołnierzyk chyba się już obudził. – wrzasnął po niemiecku męski, mocny i lekko chrapliwy głos.

Żołnierzyk? To do mnie? Jestem żołnierzem? Ale jakiej armii? Przez moją głowę przepływało mnóstwo myśli, nie wiedziałem co o tym sądzić.

- Teraz wolisz milczeć? Już nie chce ci się krzyczeć? – warknął, obryzgując mnie śliną, Niemiec. W tym samym momencie zerwał mi pokrycie ust, które spowodowało dogłębne rany warg i podniebienia. Poczułem metaliczny posmak własnej krwi. Niemiec pochylił się nade mną i mimo że nic nie widziałem wyobraziłem sobie okrutną, nieznającą litości twarz.

- Widziałeś ty go, nic się nie odezwie. – powiedział, po czym wymierzył mi okrutne uderzenie w policzek, co spowodowało jeszcze większy napływ krwi do ust. Niewiele myśląc splunąłem na niego czerwoną substancją, co spowodowało, że poczułem jak do mojej skroni ciasno przyległa ciężka broń.

- Słuchaj no, żołnierzyku, nie pozwalaj sobie, bo pójdziesz do odstrzału zanim zdołam powiedzieć „wojna".

 Po tych słowach mężczyzna wepchnął mi narzędzie zapobiegające krzyczeniu w moje usta, w których na nowo zgromadziła się krew. Zacząłem przeraźliwie dusić się nią, tym samym doprowadzając Niemca do bezlitosnego i szyderczego śmiechu. Nie mogłem oddychać i wiedziałem, że to koniec. Nawet nie ubolewałem nad tym końcem, nie miałem wspomnień. Nie miałem dla kogo walczyć o życie, nawet dla siebie samego. Nie wiedziałem, jak się nazywam, skąd pochodzę, jaka była moja rodzina, moja przeszłość, a więc po co dalej żyć? Ciepła krew zmieszała się z tą dudniącą w żyłach, przepływała po gardle, wlatywała w nieprawidłowe dla niej zakątki ludzkiego ciała, skomplikowane i kręte, w których nigdy nie była, bo w końcu nie powinna tam być. Odciąłem się od rzeczywistości, nie wiedziałem co się działo, skupiłem się tylko na błogim cieple w przełyku i wizji krwi w organizmie i mimo że było to okrutne, napajało mnie to jakimś nieokreślonym szczęściem, chciało mi się śmiać, płakać ze śmiechu, tańczyć. Byłem chyba na granicy światów. Coś jak zaświaty albo czyściec? Chyba. A może to szczęście odzwierciedla raj? A może...

- HANS DO CHOLERY COŚ TY ZROBIŁ?! – wrzasnął ten sam Niemiecki głos, który wcześniej ze mną rozmawiał.

 Słyszałem to jak we mgle, mimo że ta mgła robiła się jakby jaśniejsza... i jeszcze jaśniejsza... Poczułem jakąś lekkość na twarzy. Może moja dusza już oddzieliła się od ciała? Moje oczy już nie piekły, jedynie czułem jak na moje zaciśnięte powieki spadają promienie niewyjaśnionej jasności. W końcu utworzyłem oczy pragnąc spojrzeć na niezwykłe i rajskie cuda. Natychmiast natarczywa jasność zaczęła się przebijać do moich gałek ocznych. Parę chwil minęło aż mój wzrok zaczął się przyzwyczajać do jasności dnia, lecz ku moim oczom ukazał się okropny widok szarej i zakrwawionej rzeczywistości. Zawiodłem się. Tak bardzo się zawiodłem. Przede mną roztaczały się zwykłe pola otoczone tajemniczą mgłą, ziemia pamiętająca każdą porażkę, każdą wygraną. Pod moimi stopami czułem trawę smagniętą dotykiem rosy. Wszędzie unosił się cudowny zapach poranka. Wszystko to uderzało mnie wewnętrznie, moje zmysły pamiętały coś, czego ja nie pamiętałem, to wszystko było takie bliskie, ale jednocześnie tak dalekie...

 Ale czemu był ranek? Ostatnio była burza i wydaje mi się, że pamiętam ciemność. Czy to możliwe, że przez całą noc szliśmy? Kim w ogóle są ci ludzie? Jak mnie znaleźli? Pamiętam strumyk, tylko strumyk, nie było żywej duszy. Jak się to stało? – myślałem gorączkowo przytłoczony brakiem odpowiedzi na żadne z tych pytań.

 Nagle zdałem sobie sprawę, że jeden z żołnierzy, możliwe, że Hans zerwał mi z oczu przepaskę ryzykując tym samym nawet swoje życie, sądząc po reakcji Niemca, który w głównej mierze rozmawiał ze mną. Byłem bardzo wdzięczny Hansowi, w końcu mogłem przejrzeć na oczy, dosłownie i w przenośni. Rozejrzałem się dookoła, na tyle ile mogłem, a mogłem nie wiele przez zaciskające się na moich barkach silne i ogromne męskie dłonie. Nigdzie nie było widać żadnego innego żołnierza. Zastanawiałem się, gdzie przebywał Hans, wobec którego miałem dług, lecz oprócz trzymających mnie mężczyzn, na horyzoncie nie było żywej duszy. Dopóki miałem taką możliwość postanowiłem popodziwiać otaczającą mnie naturę, mimo że nie biła świeżym blaskiem, wręcz przeciwnie była wyjątkowym okazem marnoty i beznadziei. Jednak ja widziałem w niej jakieś wewnętrzne piękno i tajemniczość. Cały ten klimat dawały mi konary i niemalże nagie drzewa znajdujące się przed nieskończonymi polami, od których biły szarości i brązy. Drzewa natomiast miały specyficzny kolor zabrudzenia i zakurzenia zwykłej mahoniowej barwy. Gałęzie wiły się pod głowami, przypominając dziwne kształty, nieraz nieziemskie, okrutne, zapewne przerażające w nocy. Zarysowana ilość detali, dziuple oraz inne otwory przykryte pęknięciami, sprawiały wrażenie czegoś ludzkiego, pasującego do człowieczeństwa. Szum drzew, pojedynczych złotych i brązowych liści goniących wiatr oraz wysokich traw plączących mi kostki sprawiał wrażenie nierealności i czegoś fantastycznego. I coś w tym wszystkim było... magicznie upiorne.

 Gdy wyszliśmy na piaskową drogę, przykrytą płaszczem różnorodnych kamieni, zatrzymaliśmy się i zdawałoby się, że na kogoś czekamy. W istocie czekaliśmy, bo po parunastu minutach usłyszeliśmy ryk jakiejś maszyny. Z zakrętu wyłonił się pojazd ciężki, mocarny i opancerzony. Machineria do zabijania. Zatrzymał się przed nami, a z otworu wyłonili się żołnierze wrzeszczący niezrozumiałe niemieckie słowa. Pomimo że uczyłem się tego języka, nie miałem pojęcia o czym rozmawiają, a ich słowa dodatkowo były głuszone przez ryk pojazdu. W jednej chwili mężczyźni podtrzymujący mnie z dwóch stron unieruchomili moje ruchy i mimo że czułem się silny w swoich ramionach, nie mogłem wyrwać się z uścisku żołnierzy. Zostałem przymuszony do wejścia do wojskowego pojazdu. Niemal zostałem tam wciągnięty, pochłonięty przez wewnętrzny mrok. Żołnierze związali mnie mocniej niż poprzednio, co spowodowało, że do moich rąk ledwie dochodziła krew, a skóra zapewne robiła się coraz bardziej sina. Zostałem rzucony jak marionetka w ciemny kąt tej dziwnej machinerii. Mój wzrok jeszcze przyzwyczajał się do tej ciemności, gdy zdałem sobie sprawę, że obok mnie znajduje się malutkie okienko, wielkości mojej ręki. Z bólem, spowodowanym przez ciasne liny, postanowiłem się lekko przesunąć, żeby obserwować, dokąd jedziemy i w miarę możliwości zapamiętać trasę, by nią uciec. Adrenalina zahuczała w moich żyłach na myśl o ucieczce, ale gdzie miałbym uciec? Dokąd? Mam jakiś kąt na tym świecie?

- Właźcie, szybciej! – słowa były niemal wypluwane z ust Niemca i to one przywróciły mnie do świata naziemnego.

 Zastanawiałem się do kogo mówi, w kabinie byli wszyscy, oprócz... Hansa i okrutnego Niemca, który wcześniej mi groził. Przysunąłem się bliżej okna, by zobaczyć czy się nie mylę. Wstrzymałem oddech, gdy zobaczyłem zakrwawionego Hansa. Krew spływała z niego strumieniami, mimo to jego twarz nie okazywała żadnych uczuć. Przyglądałem się jak z rozciętej brwi i zapewne złamanego nosa spływa czerwonobrunatna substancja, a potem łączy się z brudem i potem spływającym ze skroni mężczyzny. Został tak okrutnie potraktowany... przeze mnie. Sytuację Hansa zobaczyli również żołnierze siedzący w pojeździe. Skierowałem wzrok na mężczyzn.

- Ha, wiedziałem, że mu się oberwie, pierwszy dzień a ten już podskakiwał, niech się cieszy, że to nie szef, bo pewnie by już nie żył – szydził jeden z żołnierzy, który wcześniej mnie podtrzymywał.

 Drugi mężczyzna dostrzegł mój przerażony wzrok i momentalnie założył mi opaskę na oczy, zaciskając ją tak przerażająco mocno, że czułem jakby moje oczy eksplodowały. Znów czerń otuliła mnie ciemnym płaszczem i zatraciłem się w niej...

Kropla nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz