𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚𝐥 𝐕𝐈𝐈

3 1 0
                                    

Podskoczyłem razem z wozem, kiedy pokonywaliśmy kolejne wybrzuszenia znajdujące się na drodze. Moje ciało było zupełnie bezwładne, kończyny związane, rany piekące. Byłem niczym marionetka. Cholerna lalka ze związanymi rękami, nogami, na sznurkach. Nie mająca wpływu na własne życie. Rzucana po kątach. Tylko ciało obijające się o ściany pojazdu. Więc czymże jest to ciało? Wielką skrzynią przetrzymującą złoto. Tymże złotem jest dusza. Lecz co mi po złocie, jeśli go nie znam? Czemu nie znam siebie? Nie wiem nic.

Czułem każde załamanie, każdy kamień, na który wjeżdżał pojazd. Jednak po chwili powierzchnia jakby się wyrównała. Wjechaliśmy na prosty teren. Może do miasta? Utrudni to moją ucieczkę. Jechaliśmy dość krótko, więc musi to być pobliska mieścina. Chociaż tak naprawdę nie wiem dokładnie, ile to trwało, mogły to być godziny, a może nawet dnie. Przez opaskę na oczach nie odróżniałem dnia od nocy. Jedyne co widziałem, to ciemność, lepiąca czerń. Ale może jest jeszcze nadzieja, może ktoś mnie rozpozna? Może ktoś będzie pamiętał o mnie więcej niż ja sam? Powinienem nie tracić nadziei...

*****

Gwałtowny skręt rzucił moim ciałem w drugi kąt pojazdu. Tak szybko jak się przeturlałem, tak szybko wróciłem na wcześniejsze miejsce z podwojoną siłą.  Wleciałem pod nogi żołnierzowi, który mnie kopnął. Powoli zaczynałem przyzwyczajać się do takiego traktowania. Nawet nie czułem już tak wielkiego bólu, a jeden siniak więcej nic nie zmieni. Słuchając uważnie tego co się dzieje, zdołałem zrozumieć, że dotarliśmy. Wokół zrobiło się zamieszanie, a pojazd coraz bardziej zwalniał. Słysząc wrzaski ludzi zrozumiałem, że na zewnątrz również panuje chaos. Nagle zupełnie się zatrzymaliśmy. Poczułem jak zostałem szarpnięty i gwałtownie uniesiony za barki. Nie próbowałem się nawet szarpać, wiedząc, że nie mam żadnych szans a stawianie się żołnierzom nic nie da. Wyprowadzili mnie z pojazdu, niemal mnie nosząc, gdyż moje nogi były absolutnie poturbowane. Poczułem przyjemne powietrze otulające moją twarz, jednak wszystko pachniało... grozą i krwią. Otoczony przez niemieckie krzyki, rozkazy, groźby, czułem, że nic dobrego mnie tu nie spotka. Byłem prowadzony w kierunku jakiegoś pomieszczenia.

Po przekroczeniu progu poczułem okrutny chłód. Przypominało to pobyt w piwnicy, wszystko ciemne i zimne. Drzwi za mną trzasnęły z hukiem a ja zostałem rzucony na podłogę. Zaraz po tym, zdarto ze mnie ubrania. Wtedy już wszystko było mi obojętne, chciałem tylko, żeby ciało mnie tak nie piekło. Tylko to, proszę...

*****

Z wysiłkiem podniosłem głowę i spojrzałem pełnymi męki oczami w stronę oprawcy zadającego mi cierpienie. Całe ciało nadal mnie bolało, w szczególności prawe ramię, które powodowało niemal gorączkę. Jakbym był w piekle, a demoniczne stwory ryły mi coś w skórze żarzącym narzędziem.

- Nie bój się. To tylko tatuaż – prychnął pogardliwie dudniący głos - gorsze rzeczy cię tu spotkają. – dodało to dziwne stworzenie wykrzywiając usta, na coś w podobie uśmiechu, szczerząc swoje żółte, zepsute zęby.

Gdy moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do panujących wokół warunków, zrozumiałem, że patrzy na mnie starsza kobieta, a nie demon. Mimo to, nadal dostrzegałem w niej coś z piekielnych kręgów. Jej oczy iskrzyły nienaturalnie, a popękane usta rozciągały się w szyderczym uśmiechu. Cała gnijąca postać wyglądała, jakby naprawdę nie była człowiekiem.

- Co takiego mam tatuowane, jeśli mogę wiedzieć? –odsyczałem, zaciskając zęby z bólu.

- Masz szczęście, kochaniutki, bo to liczba 111. Anielska liczba. W dawnych wierzeniach oraz w hinduizmie uważa się ją za trójcę bóstw. Reprezentuje ona nowe rozdziały i początki. Może będziesz mieć wyjątkowe szczęście, a może nie. - powiedziała staruszka po czym, wydała z siebie okrutny śmiech.

Tajemnicza aura obwiała pomieszczenie. Starsza kobieta odsunęła metalowe urządzenie z igłami z mojej skóry. Poczułem ulgę, jednak skażona przez brud rana zaczęła ogromnie piec. Czułem, że kobieta stoi i się mi przygląda, lecz nie miałem już siły, by podnieść głowy. Usłyszałem tylko odgłos ciężkich butów i zaraz potem poczułem, że ktoś ciągnie mnie za barki. Wydałem z siebie głośny syk, kiedy rana po tatuażu została podrażniona. Mój odruch wywołał jeszcze większy zacisk na ramieniu, ale tym razem zacisnąłem zęby, by nie krzyknąć z bólu, ale z moich oczu pociekły łzy. Miałem odczucie odrealnienia. Posiniaczone nogi nie pozwalały mi swobodnie iść. Gdy podtrzymywany wstałem po prostu się pode mną ugięły. Byłem bezsilny. Żołnierze znów ciągnęli mnie niczym nieznaczący worek ludzkich szczątek.

Szybko przemieszczaliśmy się po podziemnych korytarzach o wilgotnym powietrzu. Wszystko było przesiąknięte okrucieństwem i przemocą. W ciemności słyszałem krzyki ludzi, a może mi się tylko wydawało...

*****

Następny zakręt prowadził mnie do miejsca docelowego. Moje ciało nie dawało rady, a podczas drogi parę razy mdlałem z bólu. Zatrzymaliśmy się. Mężczyźni, którzy do tej pory mnie trzymali gwałtownie rzucili na ziemię. Wyjęli ogromny pęk kluczy i ze skrzypieniem otworzyła się bramka lub drzwi. Z wysiłkiem podniosłem głowę. Leżałem przed krato-drzwiami, a nad nimi był wygrawerowany napis. Zanim zostałem wepchnięty do pomieszczenia udało mi się go przeczytać. Były to liczby... Te same, które miałem tatuowane. 111... W momencie, w którym uświadomiłem to sobie,mężczyźni popchnęli mnie z całej siły za drzwi. Przez niesprawność kończyn moja twarz wbiła się w podłogę. Żołnierze zatrzasnęli kratę, gdy ja leżałem w bezruchu, nie mogąc się podnieść. Czułem jak po brudnej twarzy lecą mi łzy, a w ustach zbiera się żelazny posmak krwi. Czułem jak moja głowa pęka, jak czaszka jest potrzaskana. Mimo tego wszystkiego, chyba już nic nie czułem. Nie czułem już nic. Doświadczyłem już tyle tyrańskiego traktowania, że jestem na wszystko przygotowany. Chyba... chyba... 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 16 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Kropla nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz