𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚𝐥 𝐈

160 19 8
                                    

 Dlaczego jest tak cicho? Nie czuję żadnego bólu. Czy to już koniec? Umarłam? Nic nie widzę, światło natarczywie próbuje dostać się do mych oczu. Zbyt jasno. To zdecydowanie musi być niebo. Przecieram oczy. Wzrok powoli dostosowuje się do światła. Rozglądam się. Siedzę na trawie, obok mnie wartko płynie woda. Nie rozumiem, jednak nie umarłam? Patrzę na ranę, która jeszcze wczoraj znajdowała się na moim ramieniu. Co tu się do cholery dzieje?! Jak możliwe jest to, że tak głęboka rana postrzałowa zniknęła, bez żadnego śladu. Przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, że to ja wszystko sobie wyobraziłam, jednak, gdy wstałam, plamy krwi nadal spoczywały na mojej jasnej sukience. Zauważyłam też, że i trawa jest pobrudzona moją krwią. Lekko zdezorientowana jeszcze przez parę minut przyglądałam się mojemu ramieniu, dopiero solidny kop od mojej potomkini oderwał mnie od rozmyśleń. Z melancholią pogładziłam ciążowy brzuch. Nagle usłyszałam przeraźliwy hałas. Oj tak, wiem co to, nie raz słyszałam ten dźwięk. Ale co takiego mogą robić czołgi na polanie? Z przerażeniem rozglądam się za kryjówką, ale oprócz krzaków nic nie gwarantuje mi bezpiecznego miejsca, sama otwarta przestrzeń. Mimo to, ukrywam się za nimi, nie mam innego wyboru, muszę przeczekać. Wstrzymuję oddech, serce łomocze mi w piersi. Odjechali. Ze świstem wypuściłam powietrze. Muszę uciekać, jak najszybciej, jak najdalej.

Chwilę jeszcze przeczekałam, gdyby czołgiści zmienili zdanie i puściłam się biegiem, w przeciwną stronę do biegu rzeki. Nie miałam pojęcia, dokąd idę, intuicja podpowiadała mi tylko, że to kierunek bezpieczny, z dala od przemocy, krwi i wojny.

*****

Kiedy zaczęło się ściemniać, dotarłam do małego lasku. Nie kojarzyłam tego miejsca, dlatego upewniło mnie to w przekonaniu, że jesteśmy daleko poza miastem. Okolicę, w której był mój dom, mogłam przemierzać na ślepo, znałam każdy kawałek ziemi. Tam się urodziłam, spędziłam dzieciństwo, tam poznałam przyjaciół i moją miłość. To TAM był mój dom, tam czułam się bezpieczna, do wczoraj.

Zaczęłam szukać miejsca do spoczynku, gdy poczułam cudowną woń pieczonego mięsa. Od poprzedniej nocy nie włożyłam nic do ust, cały czas adrenalina dawała mi kopa, a przez to zapomniałam o tak podstawowej czynności. Lecz teraz, po tylu pokonanych kilometrach, pokłady energii zaczęły się kończyć, a ja byłam obolała i zmęczona. Walka o przetrwanie kazała mi się zbliżyć do obozowiska i zdobyć pożywienie. Dłuższy czas przyglądałam się obozowiczom, naliczyłam dwójkę mężczyzn, którzy nie wyglądali na groźnych, ale nie miałam ochoty przekonywać się, czy pozory mylą. Po paru minutach postanowili pójść po drewno, by dołożyć do ogniska. Nikt nie miał zamiaru pilnować soczystego kurczaka, piekącego się nad ogniem. Grzechem było nie skorzystać. To był idealny moment. Szybko dorwałam mięso z ogniska i chwyciłam leżący niedbale na ziemi koc oraz dość spory sztylet. Nigdy nie ukradłabym niczego, ale musiałam walczyć, by tylko przeżyć. Nie czekałam na nastolatków i szybko oddaliłam się od tamtego miejsca. Szukałam miejsca na bezpieczną kryjówkę. W pobliżu znalazłam zagłębienie pomiędzy skałami i postanowiłam tam spędzić noc. W spokoju dokończyłam mięso, które w drodze niedbale gryzłam. Przykryłam się kocem i zasnęłam, uspokojona delikatnymi kopnięciami dziecka.

*****

Zrobiło się ciemno, burzowe chmury groźnie kłębiły się na niebie. Co jakiś czas błyskawica przeszywała je ostrym jasno-czerwonym blaskiem. Nastrój był przerażający. Zatrzęsłam się od atmosfery panującej w tym miejscu i od zimnego wiatru północnego otulającego moje nagie ramiona. Jakby jeszcze tego mało, zaczęło padać, a na jeziorze powstały niemałe fale. Chciałam jak najszybciej wracać, lecz nie mogłam, nie mogłam zrobić kroku, poruszyć się. Ciszę pełną grozy wypełnił głos jakiejś kobiety. Brzmiała tak złowrogo, ale z drugiej strony krucho. Dopóki jej nie zobaczyłam jej głos kształtował w mojej głowie obraz bogini, karcącej ludzkość nauczycielki. Dźwięk liter brzmiał jak majestatyczny śpiew, jak coś nadprzyrodzonego, wpływał do moich uszu, duszy, a słowa odbijały się echem. Wtedy ją zobaczyłam, wyłoniła się z jednej z większych fal. Piękna, młoda czarnowłosa kobieta. Z wdziękiem, który skusiłby każdego mężczyznę, wyłoniła się z ciemnej, jak jej włosy, wody. Zarzuciła pelerynę czarnych fal do tyłu ani na chwilę nie przestawając do mnie mówić. Jej melodyczne słowa dochodziły do mnie jak do kamienia. Byłam jakby w transie. Nic do mnie nie docierało. Potarłam oczy, nie mając pojęcia co się dzieje. W tej oto chwili ujrzałam zamiast cudownej urody niewiasty, starą, zmęczoną kobietę. Zdecydowanie wojowniczkę. Jej ciało nie było już tak kształtne jak poprzednio. Siwe włosy otaczały ją niczym aureola.

- Ondine Lilianno Ahmes, wodna duszo, uciekaj! Uciekaj, póki tylko możesz! Chroń Jedyną! Nie ma czasu, wiej! Pamiętaj, zbawi cię tylko woda, tylko ona ci pomoże!

Gdy kobieta znikała pojawił się tylko zbyt wysoki dźwięk dla moich uszu, który powalił mnie na kolana, skuliłam się. Hałas przepędził wiatr, smagając przy tym moje jasne kosmyki włosów. Wstałam a na ziemi nie został po tajemniczej kobiecie żaden ślad, była tylko perłowa muszelka, której wcześniej nie było. Intuicja kazała mi ją wziąć, więc tak też zrobiłam. Nagle rozległ się stukot butów, zbyt wielu. W ciemności zobaczyłam płomień, mimo ulewy, nic nie było w stanie go zgasić. Starałam się biec, ale nie mogłam. Dogonili mnie a świat płonął. To koniec.

Kropla nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz