Rozdział 4.

53 8 0
                                    

Nadciąga burza.

NaNa spotkaniu Zakonu Feniksa, Severus I inni członkowie, których Vigdis nie kojarzyła, zdawali raport. Dyrektor z uwagą słuchał tego, co każdy z nich miał do powiedzenia, nawet jeśli ktoś z boku dorzucał swoje trzy grosze. Śmierciożercy zaatakowali mieszkańców mugolekiej wioski, wykonując tam dziwny rytuał. Siali spustoszenie i według Snape'a, to działanie to tylko rozpoczęcie ogromnej fali niefortunnych zdarzeń.

— Tańczyli wokół ogniska, w którym paliły się zwłoki. Śpiewali nieznane mi pieśni i walili w bębny. Czarny Pan nie zdradził nikomu wcześniej z wewnętrznego kręgu żadnych informacji na ten temat. Staliśmy i jedyne co mogliśmy zrobić to się przyglądać. — zakończył ponuro. Dumbledore zasępił się.

Siedzieli tam kilka godzin. Wszystkim zostały przydzielone zadania. Ci, co pracowali w Ministerstwie Magi, mieli dowiedzieć się czegokolwiek, co mogłoby im pomóc w nadchodzącej wojnie, która była nieunikniona. Jednym dyrektor kazał pilnować mugolskich wiosek, by w razie ataku mogli je chronić, a drugim kazał dowiedzieć się czegoś na temat tego przerażającego obrzędu.

Vigdis nie zostało przydzielone żadne zadanie, za co w głębi duszy dziękowała Merlinowi. Musiała przyznać, że temat ceremonii ją zaintrygował i obiecała sobie, że później dla własnej satysfakcji postara się czegoś o niej dowiedzieć. Uwadze Vigdis nie umknęło, że dyrektor jej nie przedstawił. Dlatego wszystkie osoby, które jej nie znały i nie pamiętały, patrzyły na nią podejrzliwie.

Nikt jej nie powiedział, ale zrozumiała, że Snape prowadzi życie podwójnego agenta. To niebezpieczna i bardzo wymagająca rola i Vigdis zastanawiała się, jakim cudem on na nią przystał. Nigdy nie był taki nierozsądny, musiał czerpać z tego ogromne benefity. Prawie zaczęła mu współczuć, ale w ostatnim momencie przypomniała sobie, jak bardzo ją zranił, wstępując w szeregi Czarnego Pana. Stał się jego wiernym i oddanym sługą, stworzony na nowo po to, by zabijać.

— Jakieś pytania? — zapytał dyrektor, rozglądając się po zgromadzonych.

— Dlaczego przyprowadziłeś obcą osobę na spotkanie Zakonu? — pytanie padło z ust Moody'ego, który nie spuszczał jej ze swojego sztucznego oka. Nie takiego pytania spodziewał się Albus. Zbył je machnięciem ręki. Tym gestem wywołał oburzenie i wielkie zamieszanie wśród członków stowarzyszenia.

— Ściągnąłeś mnie tutaj dyrektorze i nawet nie przedstawiłeś. Gdzie pańskie maniery? — w jej głosie było słychać kpinę. Upiła łyk trunku, którym wcześniej poczęstował ją Syriusz. Mierzyła dyrektora tajemniczym spojrzeniem. Alkohol rozpalił jej przełyk, zamroczył zmysły i wiedziała, że tylko dzięki niemu przetrwała to spotkanie.

— Za kogo ty się uważasz, mówiąc do Albusa Dumbledore'a takim tonem? — zapytała wściekła kobieta o fioletowych włosach. W mgnieniu oka ich kolor przybrał czerwony odcień.

— To metamorfomag. — szepnął do niej Remus, siedzący po jej prawej stronie. Syriusz, zajmujący miejsce po jej lewe parsknął cicho, rozbawiony tą sytuacją. Vigdis chwyciła swoją szklaneczkę z Ognistą Whisky i wypiła resztki jednym haustem. Odstawiła szkło na stół i zmierzyła kobietę zirytowanym spojrzeniem.

— Jestem Vigdis Irina Potter. Dyrektorze, dlaczego się nie pochwaliłeś? — zapytała i wywołała kolejne zamieszanie tego dnia. Wszyscy wydali okrzyk zaskoczenia i zaczęli się przekrzykiwać, rozrzucając swoje zdanie na prawo i lewo. Remus spojrzał w jej stronę z politowaniem, a Syriusz otwarcie się zaśmiał.

— DOŚĆ! — ryknął Dumbledore. — CISZA!

Wszyscy jak jeden mąż ucichli.

— Dziękuję Vigdis za przedstawienie się. — w jego głosie nie było ani krzty wdzięczności. Potwierdził jedynie jej tożsamość. — Jeżeli już mówimy o tobie, to jeśli wciąż chcesz pomóc Harry'emu, to skończ się wydurniać. Musisz zostać w Londynie. Najlepiej by było, gdybyś przyjęła jakąś posadę w Hogwarcie. W razie zagrożenia będziesz na miejscu i ułatwi ci to jego ochronę.

— Mam zostać nauczycielem od Obrony? — zapytała Vigdis i uzyskała niedowierzające parsknięcie ze strony Moody'ego.

— Posadę w Hogwarcie? Oszalałeś?! Ministerstwo ma cię na oku! Załatwili ci już nauczyciela od Obrony, gdzie ją wciśniesz? — sztuczne oko wirowało, gdy te żywe wbijał złowrogo w Dumbledore'a.

— Ja się tym zajmę, Alastorze. — jego ton był lodowaty. — Nikogo nie zwolnię, Vigdis załatwię stanowisko związane z alchemią. Koniec dyskusji i zebrania! O następnym dam znać w przyszłym tygodniu.

Wstał z krzesła i wyszedł z jadalni. Wszyscy inni poszli w jego ślady, znikając szybko, zostawiając za sobą jedynie Remusa, Syriusza i Vigdis.

Zaplątani w szaty • S.S WOLNO PISANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz