Sayonara

198 1 0
                                    

Czas: Ostatni dzień na ARK

Wyłożył dumnie asa. Swój wzrok skierował na Marię, pewny zdobycia jej karty. Był to dopiero początek gry i jakoś się mu nie powodziło, więc dlatego ten as powodował u niego zadowolenie. Był zdania, że jego przeciwniczka używała niezdefiniowanej sztuczki. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że prawie wszystkie karty, jakie po kolei brała, były zdolne go pokonać?

Ale gdy ich talie się zmniejszały, szala zwycięstwa przechylała się na jego stronę. Odbierał jej karty większymi liczbami, wojownikami i damami, a z każdym takim zdarzeniem był coraz bardziej szczęśliwy.

Maria powolnie podniosła następną wierzchnią talię. Zerknęła na nią, po czym się uśmiechnęła do niego, lecz ten rodzaj uśmiechu wywołał u niego niepokój. Rzuciła kartę na stół i wtem odniósł wrażenie, jakby oberwał młotem bolesnej prawdy w swoją z lekka już napuszoną dumę. Z rozczarowaniem i niedowierzaniem patrzył na rysunek postaci szczerzącej się tak samo jak jego przeciwniczka.

– Bum! – wykrzyknęła, po czym zabrała do siebie jego oraz swoją kartę.

– To już trzeci joker! Masz wszystkie. To nie fair!

– Los tak chciał.

– Nie zwalaj winy na los, mała wiedźmo. Ostatni raz daję ci tasować karty.

– Zawsze to mówisz, a potem i tak mi pozwalasz.

– Przysięgam, że to ostatni raz.

– Wczoraj było to samo.

Westchnął zrezygnowany. Z niechęcią musiał przyznać jej rację, jaką zresztą zawsze miała. Cokolwiek by to nie było, Maria zawsze mówiła prawdę. Czasami taką, w którą nie chciało się wierzyć.

Nie żeby był nie wiadomo jak zły z powodu przegrywania, jego wszelkie negatywne emocje były tylko żartem. Lubił dawać tym satysfakcję Marii. Jej chichotki i radosne, choć zmęczone oczy pozwalały mu zapomnieć o dręczącej ją chorobie.

Tak powinna wyglądać zawsze. Pogodna i energiczna, a nie owładnięta nagłymi pogorszeniami stanu zdrowia, co ją zmuszało do leżenia w łóżku nawet przez kilka dni. Jej skóra miała wtedy straszliwie blady odcień, jakby uleciało z niej całe życie. Pod oczami miała sine ślady, a usta pozbawione różowego koloru. Serce mu pękało tyle razy, ile myślał o niesprawiedliwości ciążącej nad nią. Była zbyt młoda, żeby znosić takie cierpienie. Nie powinna być chora. Jej miejsce jest na Mobiusie. Tam, gdzie rodzą się, żyją i umierają wszyscy ludzie. Nie powinna mieszkać na tej kolonii, lecz tylko tu mogła mieć zapewnioną ochronę, jakiej na planecie nie mogła dostać.

Pragnął wyciągnąć z tego stanu Marię. Musiał, albowiem został po to stworzony. Jest jej jedyną nadzieją na odzyskanie należytej odporności. Tylko on może jej pomóc wrócić na Mobius. Złożył temu obietnicę i nie śmiał jej złamać.

– Jaka tu wesoła atmosfera aż na samym wejściu – tak przywitała ich Iris.

– Bo wygrywam – powiedziała Maria, machając wachlarzem zdobytych kart.

– Jak będziemy dalej jej na to pozwalać, to ego jej urośnie.

– Ha ha ha! – zaszydziła. – Nie strasz, nie strasz, bo się... – zamilkła, patrząc na pouczający wyraz twarzy u Iris i Shadowa.

– Co by profesor powiedział?

– Że definitywnie jestem córką jego syna.

Cała ich trójka wpadła w śmiech.

Wiele razy słyszał o rodzicach Marii i o tym, jak to była ze swoim charakterem kropka w kropkę z charakterem jej ojca. Marzył o tym, aby kiedyś zobaczyć ich razem.

DegretysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz