Givin' Up

164 1 0
                                    

Czas: Niecały tydzień do końca sezonu w Morpho West


Sleet dumał, jak tu się pozbyć znienawidzonego tancerza. Nie mógł go przecież wywalić tylko dlatego, że ten wyszperał jego brudy. Potrzeba było znaleźć wiarygodny i udowodniony powód, ale jak to zrobić, skoro Shadow ma aż za dobrą reputację? Nawet sam dyrektor nie przyjmie łatwo do wiadomości, że Shadow zasłużył sobie na zwolnienie. Więc jak należy wrobić tancerza?

Z zamyśleń wyrwał go odgłos czegoś w liczbie mnogiej upadającego na chodnik, a potem ciche przekleństwa o ,,beznadziejnej, rozpadającej się na kawałki'' torbie. Odszukał źródło dźwięku za rogiem, w którego stronę i tak szedł, gdzie zastał Barkera pakującego swoje rzeczy do wcześniej wspomnianej torby, jakiej schodziła skóra i jaka miała oderwaną rączkę. Pewnie by zignorował magika hotelowego, bo oboje byli poza miejscem pracy, więc po sobie zawracać głowę na ulicy, gdyby nie to, że rzuciły mu się w oczy dodatkowe portfele. Od razu zwątpił, by należały do Barkera.

Magik klął pod nosem i zbierał rozsypane pieniądze z portfeli, nieświadomy obecności kierownika w pobliżu. Zorientował się o jego przybyciu dopiero, kiedy ten stał nad nim, przysłaniając mu światło chylących się ku zachodowi słońc. O mało nie wziął gwałtownego wdechu, a poczucie niezręczności zaczęło się pojawiać na jego skórze pod postacią potu. Sleet zwyczajnie uniósł brew i skrzyżował ręce, chwilę potem dostrzegł ciemne ślady pobicia na również ciemnej skórze mężczyzny.

– Hmm... Aż tak nisko musiałeś upaść? Kraść portfele, a potem obrywać za to? – skrytykował oschle.

– To... To nie tak jak pan myśli – zaprzeczył speszony. – Ja– To–

– Przestań się wymigiwać! – warknął ostrzegawczo. – Mam nadzieję, że chociaż zwinąłeś je na ulicy. Jeśli należą do naszych gości, masz wielką gwarancję bycia zwolnionym. Mam serdecznie dosyć słuchania skarg o ich ginących portfelach, jakie potem się znajdują w innych miejscach. I ja muszę grać idiotę... – przerwał.

Jego oczy powędrowały za wzrokiem Barkera. Oboje wpatrywali się w jasnoczerwony dokument tożsamości leżący między nimi. Sleet dość szybko przykrył go butem, po czym przysunął do siebie, zanim magik zdołał wyciągnąć całą rękę. Obserwując go pilnie, kierownik podniósł dokument i prychnął nieznacznie na znajome imię i nazwisko właściciela.

– Tak jak czułem... To nasz gość – pokazał ciemnoskóremu główną stronę przedmiotu. – Nie pasuje mi tylko twoja opuchnięta morda. Chyba że chcesz mi powiedzieć, że goście obiecali trzymać usta na kłódkę, gdy dasz im się sprać?

Barker utkwił oczy na brukowym podłożu przed sobą. Desperacko starał się znaleźć łatwe do uwierzenia kłamstwo. Tyle że do głowy nic mu nie przychodziło, gdy w zasadzie kierownik już poznał prawdę o magicznie znikających i pojawiających się portfelach.

– Szczerze... wątpię, by ci nadęci sztywniacy chcieli brudzić tobą ręce – dodał. – Kto cię tak urządził?

Barker przybrał twarz nasączoną odrazą i gniewem do niego i do tego, który mu to zrobił. Zacisnął pięści i spojrzał mężczyźnie prosto w pomarańczowe oczy.

– Shadow Coltrane.

– I? Należało się? – dopytał, tym razem ze swego rodzaju zadowolonym uśmieszkiem.

– Prawdę mówiąc... Tak, należało mi się. Ale... gdyby go tam nie było... – zmienił ton na syczący – gdyby ta kurwa nie zrujnowała mojego planu, miałbym to, co bym chciał.

– Jaka ,,kurwa''? – zapytał zaintrygowany.

– Ta Lumi Joestar...

– Ach, słodka Lumi... Wydaje mi się, że oboje czują do siebie pociąg.

DegretysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz