12. Jestem pewny, że to ta jedyna

46 2 0
                                    

Siedziałam na drewnianej ławce chłonąc kolejny romans, gdy ktoś pomierzwił mi włosy. Uniosłam głowę z nad książki i okazało się że był to Alfie. Szatyn uśmiechał się do mnie promiennie.

-Cześć Bethany- przeciągnął  moje imię. -Co słychać?

-A wiesz leci jakoś..

-Jak po ostatniej imprezie?- spojrzał na mnie współczująco.

-Czuję się jeszcze troszkę nieswojo. Po tej akcji Blake zaczął poprawiać mi humor, więc zapomniałam przez chwilę. W każdym razie jest coraz lepiej.

-Przepraszam, że musiałaś przez to przechodzić. Nie wybaczyłbym sobie gdyby Chris..

-Nie przepraszaj Alfie..- położyłam dłoń na jego ramieniu, gdy usiadł obok mnie. - To nie twoja wina.

-Chris jest chujem.- warknął.- Jeszcze wraz z wszystkimi zrobimy z nim porządek.

-Myślisz że powinnam to gdzieś zgłosić? Do dyrekcji?

-To fatalny pomysł. Gdybyś wygadała o imprezie wydały by się jednocześnie wszystkie incydenty z imprezy. Seks, picie alkoholu, narkotyki. Każdy by na siebie nagadywał. I wtedy wyszłoby o wyścigach. Dyrekcja dowiedziałaby się o tym że są nielegalne i było by w skrócie przejebane. Blake miałby załatwione wizyty u psychiatry i tak dalej. Kurwa przepraszam. Bethany, tak mi przykro że nie można nic z tym zrobić.- spuścił głowę.

- Nic się nie dzieje Alfie. Nie zadręczaj się tym. Było minęło.

Zaczął mi mówić jak to było niebezpieczne i lekkomyślne z jego strony, że zostawił mnie na tej imprezie samą. Nie mam pięciu lat i umiem o siebie zadbać- pomyślałam.

Zaczęłam wracać myślami do wczorajszej kolacji. Robiłam to w tym dniu już kilka razy.

Wczoraj:

Postanowiłam ubrać się elegancko, okazując szacunek narzeczonej Lucasa. Założyłam na siebie komplet uszyty przez moją mamę. Była to szara spódniczka w kratkę i marynarka w tym samym kolorze. Pod spodem miałam jeszcze biały podkoszulek, a na nogach cieliste rajstopy. Spódniczka była idealnej długości, bo nie było widać moich ud, których okropnie się wstydziłam. Założyłam szaro-białe koturny, na małym obcasie, a włosy spięłam białą klamrą.

 Nie malowałam się sztucznie, a delikatnie. Trochę korektora, by zakryć wory i moją bliznę na policzku, która wywoływała u mnie złe samopoczucie, lecz sama nigdy nie wiedziałam jak powstała. Błyszczyk na wyskubane, przez co przekrwione usta. Trochę błysku w okolicach kości policzkowych, kącików oczu i nosa. I tusz do rzęs. Odłożyłam kosmetyki do segregatora i skierowałam się na dół. W kuchni kręciła się ciocia, a w salonie na kanapie rozłożony był wujek. 

-Pomóc ci ciociu?- zapytałam zaglądając zza ściany.

-Wow.. Bethany ślicznie wyglądasz, naprawdę.- otworzyła oczy w zachwycie. -Tak. Pomóż mi z Johnem. Obija się, oglądając telewizję.- westchnęła głośno.- Kochanie?

-Tak bubusiu?

-Nie nazywaj mnie tak, bo dostaniesz w łeb.

-Już tak nie mówię.- podniósł obie dłonie w geście obronnym.- Przepraszam bubusiu..

-Bethany otwórz szafkę po prawej i zgarnij z górnej półki..

-Tylko nie patelnia!- przypędził do kuchni niczym torpeda. 

-Posłuszny. To mi się w tobie podoba.- ciocia poklepała go po głowie. -Bethany to wszystko. Nie musisz pomagać w niczym. Ale możesz mi opowiedzieć jak ci się podoba w szkole.

Miracle of shineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz