21

524 43 5
                                    

Następnego dnia po pracy zachowuje się niczym typowa aspołeczna dziewczyna, która robi wszystko byle odłożyć na jak najpóźniej spotkanie z drugim człowiekiem. Dlatego stoję w holu restauracji, w której byłam umówiona z Christine i obserwuję przez szklaną szybę kobietę niczym najgorszy wariat, prosząc by to spotkanie trwało możliwie jak najkrócej.

Owszem, okazało się, że restauracja przy Placu Mount Vernon to jakieś wybitnie drogie i ekskluzywne miejsce, które onieśmielało mnie już po przekroczeniu progu. Zerknęłam przelotnie na kartę menu zastanawiając się czego mogę się spodziewać po tej restauracji.

Owoce morza.

No jasne, że tak.

Nie byłam ich fanką, ale na pewno nie zamierzałam teraz się do tego przyznawać. Postanowiłam zjeść w spokoju posiłek, a potem uciec do mieszkania i zabrać się do pracy, byle tylko nie narażać się na dłuższy pobyt w towarzystwie matki Benjamina. Może Christine uwierzy jak bardzo zapracowana jestem i daruje sobie bieganie po sklepach w poszukiwaniu sukienki na to nieszczęsne przyjęcie zaręczynowe.

Och, kogo ja próbuję oszukać.

To się prawdopodobnie nigdy nie wydarzy.

- Szuka pani kogoś?- Podskoczyłam na dźwięk donośnego barytonu tuż przy swoim uchu.

Złapałam mocniej za swoją torebkę i odwróciła się mało zgrabnie do kelnera, który przyglądał mi się niepewnym spojrzeniem. Wygładziłam włosy i złapałam głęboki wdech, rzucając mu po chwili przyjazny uśmiech.

- Tak... To znaczy nie.. Ja.. przyszłam spotkać się z panią Christine Evrard.- wypowiedziałam mało składnie.

- Zapraszam w takim razie za mną.- Wskazał dłonią na środek Sali by po chwili ruszyć żwawym krokiem w kierunku okrągłego stolika kobiety.

Odwrócił się do mnie, upewniając się, że za nim podążam, na co wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Zsunęłam z szyi szalik i lekko zdyszana próbowałam nadążyć za jego długimi krokami.

- Dobrze, że już jesteś kochanie.

Obrzuciła mnie od góry do dołu spojrzeniem spod przymrużonych powiek, przez co zaczynałam żałować, że nie zrobiłam tego dnia porządnego makijażu. Moje włosy lekko sterczały w każdą stronę, a przy tym wszystkim obcisła ołówkowa spódnica zaczęła ściskać wszystkie moje wnętrzności do tego stopnia, że ledwo utrzymywałam się na krześle. Usiadłam więc na tyle wyprostowana by nie czuć tego okropnego dyskomfortu i nie zsinieć tuż przed jej oceniającym wzrokiem.

- Tak, to był długi dzień.- przyznałam niepewnie.- Zamówiłaś już coś?

Ułożyłam białą, lnianą serwetkę na swoich kolanach i uchyliłam kartę z menu, próbując zachować przy tym całkowity spokój. Nie jest ot jednak do końca możliwe. Zwłaszcza, że większość dań zapisana jest w języku francuskim, a te po angielsku nic mi nie mówią.

- Pozwoliłam sobie zamówić nam przystawki. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?

To wydawało się wybawieniem. Przynajmniej nie zbłaźnię się próbując wypowiedzieć którekolwiek z tych absurdalnie brzmiących dań.

- Och, nie, oczywiście, że nie.- zapewniłam ją, uśmiechając się szczerze.

- To świetnie. Mam nadzieję, że lubisz krewetki.

Ścisnęłam usta w dziubek, nie pokazując jednak, że ta informacja wcale nie przypadła mi do gustu. Ostatnim razem gdy ich spróbowałam nie skończyło się to dla mnie dobrze. Ale może to nie było wyłącznie jedyną przyczyną mojego złego samopoczucia. Spędziłam upalny dzień w domu Olive i Stevena, wygrzewając się na tyłach ich ogrodu. Chrupiące krewetki były jedynym posiłkiem jaki w tym dniu zjadłam, w dodatku dwa kieliszki martini i pluskanie się w basenie nie przyczyniły się szczególnie do zapisania w kalendarzu tego dnia jako sukcesu. Całą noc wymiotowałam i do tej pory nie byłam pewna, które z tych czynników było tego powodem. Równie dobrze mogły być wszystkie, nie miałam pojęcia.

Wiza na miłość ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz