PROLOG I

56 9 0
                                    

NEGRO

Trzydzieści lat wcześniej

— To niemożliwe! — krzyknął Arlo. — Nie możesz odejść!

W jego oczach dostrzegłem płonącą wściekłość, gdy zdał sobie sprawę, że traci kontrolę nad naszą armią. Utrata władzy nade mną była dla niego nie do zniesienia.

Zawsze starał się przypodobać Damaris, będąc jej ulubionym dzieckiem, gotowym spełnić każdy jej rozkaz.

— Takiego zakazu nie ma w naszym kodeksie. Odchodzę i nie zmienię zdania — warknąłem nieugięcie, kiedy najstarszy brat zaciskał nerwowo zęby.

— Nie pozwolę ci opuścić Legionu, Negro!

— A co zrobisz? Zabijesz mnie czy może zamkniesz tutaj? — zakpiłem, podchodząc do niego bliżej. — Jesteśmy nieśmiertelni, nas się nie da zgładzić, Arlo — przypomniałem mu, bo odniosłem wrażenie, że przez te tysiące lat zapomniał już, kim jesteśmy. — Jesteśmy bogami, których nie da się zniszczyć. Spójrz, jak żyjemy! — podniosłem ton, nie mając w nim nawet krzty nadziei na zmianę decyzji. — Od lat ty i Caro wegetujecie w Luminorze jak więźniowie. Już nawet nie wychodzicie do ludzi, bo wasza moc jest zbyt potężna, aby ktoś z wami wytrzymał. A reszta? — Odwróciłem się i spojrzałem na pozostałych braci. Jedni byli zaskoczeni, inni zaś pełni podziwu dla mojego buntu. — Spotykacie się ze śmiertelnikami, ale nigdy nie będziecie ich przyjaciółmi, bo gdy tylko któreś imię pojawi się w Cenebrysie, zostaniecie zmuszeni, aby odebrać im życie.

— Do tego zostaliśmy stworzeni — mruknął Moron, który stał obok kipiącego gniewem Arlo.

— Powstaliśmy tylko dlatego, że nasza matka nie potrafiła znaleźć innego rozwiązania. Nadal nie potrafi, a Noktunos cały czas cierpi z miłości do niej. Wybrała najprostszą drogę – walkę z nim. Legion miał nieść światło, a niesie tylko śmierć. — Gdy te słowa opuściły moje usta, podszedłem do Caro, bo jako jedyny w milczeniu trwał przy księdze, z rękami opartymi na stole, pogrążony w głębokim rozmyślaniu. Atmosfera była nasycona niebezpiecznym napięciem, bo w powietrzu unosiły się niewypowiedziane tajemnice. — Pamiętasz, jak Zaria umierała na twoich rękach? Pamiętasz ból, który opanował wtedy twoje boskie ciało i co mi wtedy powiedziałeś? To wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby ci tam na górze nie byli tak zepsuci i nie myśleli tylko o sobie.

— To przez ostatnią wojnę? — Caro odwrócił się do mnie z oczami pełnymi bolesnych wspomnień, bo rozdrapałem ranę, która goiła się tysiące lat.

— Damaris i Noktunos stworzyli nierozerwalny krąg, który będzie trwał wiecznie. Zabijamy Bezgwiezdnych, powodując w nich ból, wściekłość, a wtedy mrok atakuje jeszcze mocniej. Zaczynają czynić zło oraz krzywdzić bezbronnych ludzi i znów pojawiamy się my. Tak będzie zawsze. Mam dość bycia pionkiem w ich chorej rywalizacji — oznajmiłem, rozkładając karty, które zamierzałem powoli odkrywać, aby wygrać tę grę.

— Matka nie będzie zadowolona z twojej decyzji — burknął Asa.

— To może w końcu zejdzie z tego pierdolonego Otenonu i sama zobaczy, do czego doprowadziła.

— Nasza matka chce chronić ludzi — zawarczał Moron, jak zawsze stając w jej obronie.

— Bezgwiezdni to też ludzie — wspomniałem patrząc na portret uśmiechniętej Damaris, wiszący naprzeciwko mnie. Szkoda, że ten uśmiech był sztuczny, naznaczony bólem, który próbowała ukryć, zamiast stawić mu czoła, przekroczyć barierę, którą sama wyznaczyła.

— Którzy mają ponadprzeciętną wytrzymałość i zabić ich może tylko odcięcie głowy albo onyks. — Chwilę ciszy przerwał Arlo, trzymając się wersji świata, którą dawno temu wbiła mu do głowy matka. — Naprawdę sądzisz, że to nadal ludzie? Dobrze, że nie są nieśmiertelni, bo inaczej...

— Bo inaczej nie mógłbyś się tak łatwo jej podlizywać? — Spojrzałem na brata, a wściekłość brała górę nad jego ciałem.

Dobrze, że nasze moce nie działają na bogów, bo zapewne nie pamiętałbym już, dlaczego tam przyszedłem. Arlo uwielbia manipulować pamięcią i ogłupiać ludzi. Czerpie z tego chorą satysfakcję. Moc ma pomagać nam pokonywać mrok, a nie bawić się dziećmi Ariona.

— Jeśli odejdziesz, powrotu nie będzie — ostrzegł Arlo, chcąc wywrzeć na mnie presję i zmianę decyzji. Zbliżył się i okrążył mnie, dokładnie lustrując. — Zostaniesz sam, całkiem sam i nikt ci już nigdy nie pomoże — zagroził, szczerząc równe kły.

— Wolałbym udać się do Xerxesa niż wrócić do Legionu — zagrzmiałem, łapiąc jego rękę. Próbował się siłować, ale jestem z nich wszystkich najsilniejszy, dlatego było to na nic. — Bawcie się nadal w ludzkich katów, ale beze mnie — rzuciłem, rozluźniając uścisk i opuściłem Luminor.

CENEBRYS: Księga Mrocznych Dusz [DARK ROMANTASY 18+] | SoThOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz