ROZDZIAŁ 42

384 30 7
                                    

FERRAN

Siedziałem na tej kanapie jak sparaliżowany. Nie chciałem się ani ruszyć, bo bałem się, że za chwilę dostanę 3 zawał. A ten zawał... będzie moim ostatnim. Dlatego ja go nie mogę dostać. Za dużo spraw mam tutaj do naprawienia. Za dużo rzeczy trzyma mnie na tym przeklętym świecie. Nie czas się wybierać na drugą stronę. Nie czas!

Spojrzałem jeszcze raz na Sandrę, która była... bardzo szczęśliwa. Tylko jak jej za chwilę powiem, że... jestem biedny i nie mam pieniędzy na utrzymanie ani jej ani dziecka to... jej szczęście pęknie jak bańka mydlana. 

- Sandra... ja... muszę ci coś powiedzieć.- zacząłem i odsunąłem jej dłonie.- Coś... ważnego.

- Co takiego kociaku?- zapytała Sandra.

- Ja... - powiedziałem, ale nie umiem znaleźć dobrych słów.- Pogadajmy na osobności, proszę?

- Mamo tato wybaczcie.- powiedziała Sandra, zwracając się do rodziców.- To nam zajmie dosłownie chwilę.

Sandra wstała z kanapy a ja zaraz za nią i oboje weszliśmy do kuchni. Oparłem się o blat kuchni a Sandra stanęła przy stole. Czekała aż zacznę mówić.

- Jestem biedny i mam długi.- powiedziałem prosto z mostu.- Nie wychowam z tobą tego dziecka, bo mnie nie stać. Poza tym Maya też jest w ciąży i... no... podjąłem decyzję aby z nią być a między nami... to koniec. 

Patrzyła na mnie z szeroko otwartą buzią i nie umiała wydukać z siebie ani jednego słowa. W końcu jednak się odezwała.

- Czy ty sobie ze mnie kurwa żartujesz?!- zapytała wściekła, podnosząc na mnie głos.

- Nie.- powiedziałem.- To koniec. Byłaś mi potrzebna tylko do... jednego. Poza tym... muszę ratować swoją rodzinę a ty nią nie jesteś.

- Kurwa Ferran my będziemy mieli dziecko!- powiedziała.- My już jesteśmy rodziną. Rozwiedź się z tą swoją popieprzoną żonką i załóż rodzinę ze mną!

- Czego kobieto nie rozumiesz?- zapytałem też podnosząc na nią głos.- Nie stać mnie na wychowanie twojego dziecka. Nie stać mnie na ciebie! Nie stać mnie kurwa na nasze wspólne życie! Które... właściwie nie planuje z tobą.

- Naszego.- poprawiła mnie.- Poza tym... obiecałeś mi 200 tysięcy euro. Chce moje pieniądze! 

- Nie mam tylu.- powiedziałem.- Natomiast mam 3 razy tyle długu. 

- Gówno mnie obchodzi twój dług. Czy tam twoje długi!- powiedziała i podeszła do mnie, dźgając mnie palcem w tors.- Masz mi dać 200 tysięcy euro i razem ze mną wychować nasze maleństwo oraz wziąć ze mną ślub. Kapujesz?

- Nie.- powiedziałem i odsunąłem jej palec z mojego torsu, po czym go ścisnąłem.- Nie... chce być ojcem tego dziecka. A kasy i tak nie mam i przez długie lata nie będę mieć. I jeszcze jedno... nie wierzę ci, że to moje dziecko... przecież jak byłem w szpitalu mieszkał u ciebie jakiś inny goguś. Równie dobrze on może być ojcem. Jak urodzisz to dziecko chce testy na ojcostwo. Kapujesz?

- Wypieprzaj stąd!- powiedziała sycząc przez zęby.- Nienawidzę cię! A od bycia ojcem się nie wywiniesz. Wyciągnę od ciebie każdego centa! Nie uciekniesz Torres od odpowiedzialności!

- Zero kasy i testy.- powiedziałem do niej jak wychodziłem z kuchni.- A jeszcze jedno... oddaj pierścionek.

Najpierw pokazała mi środkowy palec a po chwili rzuciła pierścionkiem we mnie. Jedno szczęście, że udało mi się go złapać. Nie kosztował on mało, więc zawsze... można go sprzedać i kasa będzie na moje długi, których narobiłem.

Ponad wszystko |FCBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz