Hope
Mężczyzna niósł mnie tak długo, aż nie zeszliśmy do dużego salonu. Stał tam duży, podłużny stół a na nim masa przeróżnego jedzenia, dopiero teraz przypomniałam sobie, kiedy ostatni raz jadłam.
Jedno było pewne, było to dawno.
Ta krwiożercza bestia siedziała na ogromnej poduszce w rogu pomieszczenia, jego pysk był otwarty, bo trzymał w nim pluszaka w kształcie prosiaczka.
Pewnie go zabił i wypchał, żeby się wybielić
Ja jednak nie dam się nabrać.
Z rozdrażnieniem trzymałam się mężczyzny, by nie dotknąć ziemi, przecież ta bestia się na mnie rzuci!
—Co ty robisz?— zapytał z drwiną a mnie na pewno zalała purpura.— Hope siadaj.
Posłusznie usiadłam na jednym z krzeseł, ale podsunełam nogi pod brodę, tak, że leżały na krześle za cholerę nie dotknę ziemi, nie kiedy ten potwór tutaj jest. Aspen usiadł naprzeciw mnie i patrzył w moją stronę z uniesionymi brwiami, może było to dla niego dziwne, ale ja trzymałam się swego.
—Smacznego.
Udław się, kurwa.
Mężczyzna zaczął nakładać na swój talerz łakocie takie jak słodkie rogaliki, owoce i naleśniki. Ja jednak na razie nie przejmowałam się jedzeniem, a wbijałam wzrok w zwierzę. Wielki pies patrzył na mnie i przekrzywiał swoją wielką głowę, jego uszy sterczały, co dodawało mu grozy.
Nie minęła chwila a pies o imieniu Francis, wraz z pluszakiem w pysku, wstał z swojego legowiska i żwawym krokiem ruszył w naszą stronę.
Od razu skuliłam się w sobie, bo trauma była silniejsza, to przez nią cały czas patrzałam na niego jak na bestię.
—Zawołaj go!— wykrzyknęłam, gdy zwierzę obrało sobie na cel mnie i podeszło w moją stronę.— A kysz!
—Hope..
—Zabierz go! On mnie ugryzie!
—...rzuć mu zabawkę.
—Co?!— zapytałam głupio, bo nie sądziłam, że Aspen chcę mnie zabić, bo pies zabawkę trzymał w swoim pysku i nie wyglądał na takiego, który by ją puścił.— Sam mu rzuć!
Aspen przywołał do siebie psa, który posłusznie podbiegł w jego stronę. Na szybką komendę " zostaw" upuścił zabawkę a mężczyzna złapał ją w swoje dłonie i rzucił daleko przed siebie, Francis od razu za nią pobiegł, jakby był to dla niego największy skarb.
—Musisz się do niego przyzwyczaić.— wychrypiał, gdy w końcu zmotywowałam się i wzięłam jakiegoś rogalika z dżemem.— Francis to mój wierny pies i się go nie pozbędę.
—To pozbądź się mnie.— wypaliłam bez ogródek.— Tak będzie najlepiej dla wszystkich, ja będę wolna a ty będziesz miał psa, plan idealny.
—Nie.— odpowiedział stanowczo.— Zostaniesz tutaj tak długo, dopóki się we mnie nie zakochasz.
Wybałuszyłam oczy i wypuściłam jedzenie z rąk, co ten koleś sobie wyobrażał?! To było chore, byłam w stu procentach pewna, że się nie zakocham i postanowiłam się tego trzymać, poza tym on nie dał mi żadnych powodów, żebym go w jakiś sposób romantyzowała, kretyn jeden. Gdy tylko się stąd uwolnie, zgłoszę go na psy, ale takie ludzkie.
—Nie zakocham się w tobie, więc od razu możesz mnie wypuścić.— powiedziałam pewna swojego zdania.
—Jeszcze zobaczymy.
***
Śniadanie było całkiem okej, nie zjadłam zbyt wiele, bo mój żołądek dalej był ściśnięty z nerwów i bezradności.
Sądziłam, że porwania będą wyglądać jak w filmach, że będą trzymać mnie w piwnicy i torturować. Najwidoczniej byłam więźniem premium, bo miałam sypialnie, i jadłam fancy śniadanka.
I tak chciałam wrócić do domu.
Trochę zdziwiłam się, gdy chłopak stwierdził, że cały dom jest do mojej dyspozycji i swobodnie mogę się po nim poruszać. On miał teraz jednak pracować, więc miałam mieć święty spokój.
Z drugiej strony, byłam bardzo ciekawa tego jaki pełni zawód, może jest szefem jakiejś korporacji?
Z fascynacją podeszłam do drzwi prowadzących do dużego ogrodu, obejrzałam się na wszystkie strony i upewniłam się, że nie idzie za mną mój porywacz ani blond włosy ochroniarz.
Popchnęłam lekko szybę a ta odsunęła się, wystawiłam stopę, problem okazał się jednak w pogodzie, bo tak jak zawsze na trawie była poranna rosa a ja nie miałam na sobie butów. Moje skarpetki niemal od razu zrobiły się mokre od kropel wody, ale starałam się tym nie przejmować.
Ruszyłam prosto przed siebie, rozglądając się nerwowo na boki, nie było słychać tutaj nic podejrzanego, prócz pisku ptaków.
Ale do czasu.
—Co ty tutaj robisz?— zaskoczona odwróciłam się na pięcie słysząc dziecięcy głos.
Stał przede mną około siedmio letni chłopiec o ciemnych włosach i oczach, ubrany był w krótkie spodenki, i luźną zieloną bluzkę z jakąś postacią. Wyglądał jak rodowity Włoch i najbardziej urocze dziecko, które widziałam.
—Ja..ja...spaceruje.— wypowiedziałam ważąc każde słowo, wydało mi się dziwne, że tutaj mieszka dziecko. Mali ludzie zazwyczaj byli głośni a tego chłopca w życiu nie widziałam.
Kurwa, gdyby nie ten mały chłopiec, może udałoby mi się dobiec do płotu, przeskoczyć i...
—Jak masz na imię?
—Hope, a ty?— zapytałam delikatnie kucając.
—Vincent, ale wszyscy mówią na mnie Vinni.— uśmiechnęłam się lekko.— Masz bardzo ładne imię.
—Dzię...— zaczełam, ale przerwał mi głośny krzyk.
—Hope!!!
Mężczyzna ubrany w śnieżnobiałą koszulę wybiegł z domu jak tajfun, z zaskoczeniem obserwował mnie i chłopca.
—Pozwoliłem ci wychodzić z domu?— zapytał Vinni'ego, zbliżając się do nas.— Zadałem ci pytanie.
—Coś tam mówiłeś...nie wychodć...ble..ble..ble.— parsknełam cichym śmiechem, ale szybko poprawiłam się na widok wyrazu twarzy Aspen'a.
—Do domu już.
Chłopiec odchylił głowę do tyłu, ale posłusznie ruszył w stronę posiadłości.
—Ale z ciebie nudziarz.— mruknął na odchodne.
CZYTASZ
Moja Nadzieja 16+
Romance[Okładkę wykonała @Stokrotka_222_11] Hope od zawsze kochała spokojne życie, lubiła róż, kwiaty i koty, oprócz tego uwielbiała prowadzić własną kwiaciarnie na rogu jednej z uliczek. Kwiaciarnia ta, stała bardzo blisko dużego salonu z drogimi samocho...