20.11.2012
Dziś znów mam urodziny, jednak się nie cieszę. Rodzice kłócą się więcej niż ostatnio, ale to nie przez to jestem smutna, czuję się oszukana, bo Nicolas nie przyjechał. Dostałam tylko małą kopertę z banknotami, nic jednak z nimi nie zrobiłam, bo tata i mama szybko je zabrali. Szkoda, bo jako jedyna nie pojadę na wycieczkę szkolną.
Hope
Niemal wzdrygam się, gdy otwieram oczy i wyczuwam jego zapach. Mimowolnie zrywam się z pozycji leżącej, nakrywam się mocniej kołdrą a plecami opieram się o zagłówek łóżka.
On tutaj jest.
Niemal krzyczę, gdy pocieram oczy, bo zauważam jego ubranie na swoich ramionach. Dalej mam na sobie niewygodną sukienkę, ale jest narzucona na nią biała koszula, która ma bardzo charakterystyczny zapach tytoniu i wody toaletowej.
Moje oczy od razu zachodzą łzami, czy to Vivian go tutaj wpuściła? Jeszcze wczoraj sądziłam, że mogę jej jakoś zaufać. Niestety to zrobiłam a moje życie zatoczyło koło, znów owiał mnie niepokój i niewiedza. Byłam niemal skazana na niego, uzależniona od każdego ruchu, który wykonywał.
Nie miałam z sobą nic, nie miałam czym się obronić, nawet żadnych umiejętności.Zapewne dalej bym leżała w łóżku i trzęsła się jak galaretka, gdybym nie usłyszała wrzasków zza drzwi.
—Chcę tylko zobaczyć, czy na prawdę jest taka ładna!— niemal od razu skuliłam się bardziej w sobie i podciagnęłam nogi pod brodę, była to moja pozycja bezpieczna. Czułam się w niej bardziej komfortowo.
—Clarissa!!— łzy na pewno wyleciały z moich oczu, gdy tylko usłyszałam ten krzyk. Miałam nadzieję, że już nigdy go nie usłyszę, nie miałam tego przynajmniej w planie.
Przegryzłam mocno swoją dolną wargę, gdy klamka od drewnianych drzwi poruszyła się nieznacznie a chwilę później całe drzwi stanęły otworem.
Moje oczy ujrzały dość wysoką dziesięciolatkę o ciemnych włosach, które splecione miała w warkocza zakończonego błękitną wstążką. Miała też ogromniaste brązowe oczy, które prezentowały dużą siłę i determinację. Oprócz tego, ubrana była w dżinsowe spodenki i koszulkę w typie hiszpanki.
—Rzeczywiście jesteś bardzo ładna.
Aspen
Rodzeństwo od samego rana doprowadzało mnie do szału, powstrzymywałem się jedynie z względu na matkę i babcie. Obydwie bardzo sobie ceniłem i szanowałem, dlatego nie chciałem widzieć zawodu w ich oczach, gdy na krzyczę na całą wesołą zgraję.
—Gdzie jest Francis?— rzuciłem dość niedbale i znacząco odsunąłem od sobie siostrzeńca. Dwulatek ślinił się jak jaszczur a ja nie zamierzałem mieć brudnej koszuli, jebanym cudem, ten dzieciak cały czas chciał jednak siedzieć na moich kolanach.
—Chyba Clarissa go z sobą zabrała.— odparła nonszalancko Victoria a ja otworzyłem szerszej oczy, od razu podałem jej chłopca, prawie go upuszczając.— Aspen?
Wystrzeliłem jak z procy biegnąc po schodach i przez korytarz, dotarło do mnie, że wzięcie psa było cholernym błędem, którego nie powinienem popełnić. Powinienem pilnować się na każdym kroku, bo ewidentnie musiałem robić coś źle, skoro Hope zdecydowała się ode mnie uciec.
Oczywiście nie pozwolę, by zrobiła to ponownie.
—Francis! Przestań!
Krzyk młodszej siostry szybko dobiegł do moich uszu, dziewczyna znajdowała się teraz na mojej czarnej liście i było to niemal pewne. Mieliśmy pomiędzy sobą dużą różnicę wieku, co zazwyczaj stanowiło dużą przeszkodę, taka sama sytuacja była z Vincent'em.
Gdy tylko przekroczyłem próg pokoju, mogłem dostrzec swoją Hope, kulącą się na parapecie. Kobieta była cała czerwona na twarzy a łzy wylatywały z jej oczu, sądziłem, że jej trauma na prawdę musiała być duża, skoro reagowała tak histerycznie.
Nie było by tak źle, gdyby najmądrzejszy doberman, nie próbował również wskoczyć na parapet trzymając zabawkę w pysku.
—Francis!— zwierzę gwałtownie odwróciło się w moją stronę, pies od razu usiadł na tylnich łapach i wpatrywał się we mnie. Teraz po pomieszczeniu roznosił się tylko płacz Hope.— Clarissa, zabierz z sobą psa i zniknijcie mi z oczu.
—Mhm.— mruknięcie dziesięciolatki dotarło do moich uszu, dziewczynka złapała dobermana za obroże i lekko pociągnęła go do wyjścia zamykając za sobą drzwi.
Dość ostrożnie podszedłem w stronę brunetki siedzącej na oknie, nie chciałem jej jeszcze bardziej wystraszyć. Dla innych reakcja Hope mogła wydawać się dziecinna, ale ja wiedziałem, że po prosto coś musiało się za tym kryć.
—Nie podchodź do mnie.
Stawiam krok do przodu.
—Odsuń się.
Kolejny krok do przodu.
—Powiedziałam odsuń się!— zaszlochała najgłośniej, jak tylko potrafiła. Ja jednak zignorowałem to i postanowiłem pozbyć się dzielącej nas przestrzeni.
Gdy objąłem kobietę w pasie, ta zaczęła uderzać w moją klatkę piersiową swoimi pięściami. Co rusz się jednak przy tym zaczynała dusić, co spowodowane było histerycznym płaczem.
Chwilę później, uległa. Jej ciało opadło na moją klatkę piersiową, swoje dłonie umiejscowilem pod jej udami i podniosłem ją w górę.
Usiadłem na wygodnym materacu a Hope umieściłem pomiędzy swoimi nogami tak, aby opierała się o moją klatkę piersiową. Czułem jak jej ciało drżało, sumienie podpowiadało mi, że jej strach nie był wywołany jedynie pojawieniem się psa.
Kobieta umieściła swoje dłonie na pościeli za moimi udami, zacisnęła ona pięści na materiale i przymknęła oczy, co jakiś czas kaszląc.
—Oddychaj ze mną, Hope.— szepnąłem.— Spokojnie, wdech i wydech.
Hope z czasem zaczeła pobierać powietrze, jednak dalej nie było to dla niej najprostsze. Cały czas byłem jednak obok i gładziłem jej ramiona swoimi dłońmi.
—Już jesteś bezpieczna, już nic ci się nie stanie. Jesteś przy mnie, Hope.
CZYTASZ
Moja Nadzieja 16+
Romance[Okładkę wykonała @Stokrotka_222_11] Hope od zawsze kochała spokojne życie, lubiła róż, kwiaty i koty, oprócz tego uwielbiała prowadzić własną kwiaciarnie na rogu jednej z uliczek. Kwiaciarnia ta, stała bardzo blisko dużego salonu z drogimi samocho...