14. Tydzień

8.4K 366 21
                                    

21.01.2014

Dzisiaj mama wyjechała. Na początku nawet nie wiedziałam co oznacza to, że pakuję swoje rzeczy do papierowej siatki. Dopiero, gdy pod sypiący się już dom podjechał mężczyzna w drogim samochodzie, mama usiadła na miejscu pasażera i nie wróciła. Nicolas też już do mnie nie pisał, ostatni raz jakikolwiek od niego znak, dostałam w swoje urodziny, ale już się do tego przyzwyczaiłam, przyzwyczaiłam się do opuszczania. Mnie zostawiali wszyscy, najwyraźniej musiałam już do końca tkwić przy potworze, który w papierach widniał jako mój ojciec.

Hope

Zaczerpnięte powietrze wypuszczam z głuchym świstem, dalej czuję przy sobie jego skórę, która dotyka moją. Zaczerpnięcie powietrza przychodzi mi z trudem, ale z czasem wszystko powoli wraca do normy. Gdy pod powiekami czuję palący dotyk palców mężczyzny, który próbuję otrzeć moje policzki, drzwi otwierają się. Mimowolnie dreszcz przechodzi po moim ciele.

Ku moim oczom, znów ukazuje się ta sama dziewczynka co ostatnio, teraz po swoim wejściu, szczelnie zamyka drzwi. Jej policzki są zaczerwienione a palcami skubie skórki przy paznokciach. Po samej jej postawie, mogłam odczuć wrażenie, że jest jest głupio. Do tej pory nie wiedziałam kim był dla niej Aspen, może wujkiem? Choć po wieku Vinni'ego, mogłam spodziewać się wszystkiego.

—Chciałam przeprosić..— z jej ust wyrywa się szept a ja nawet nie chcę myśleć, jak fatalnie muszę wyglądać. Płacząca i leżąca w ramionach mężczyzny z potarganymi włosami.—Nie wiedziałam, że boisz się psa.

Nim zdążę skleić jakiekolwiek zdanie, Aspen przerywa mi niemiło a w jego głosie czuć jedynie kpinę.

—To nie masz ust, żeby się zapytać czy w ogóle możesz tutaj wejść?!— warknął na tyle nieprzyjemnie, że sama się wzdrygnęłam, nawet nie chciałam wiedzieć, co miała teraz w głowie ta dziewczynka o ciemnych włosach.

—Mam, ale...

—To zacznij ich używać.

—Przyszłam przeprosić a ty się mnie jeszcze czepiasz!— wrzasneła nagle i wyrzuciła ręce w powietrze.— Zachowujesz się jak kretyn!

—Clarissa.— syknął tuż za moimi plecami.— Lepiej się nie pogrążaj i wyjdź.

Ciemnowłosa prychneła teatralnie, po czym odwróciła się na pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Poprawiłam swoją pozycję i lekko przymknęłam oczy, byłam zbyt zmęczona, by się kłócić.

—Byłeś dla niej nie miły.— Odezwałam się z chrypką, zdecydowanie potrzebowałam wody, lub szklanki soku. Musiałam przyznać, że na to drugie miałam większą ochotę.

—Bo sobie na to zasłużyła.

Pomiędzy nami pojawiła się cisza pomiędzy, którą słychać było tylko nasze miarowe oddechy i dźwięki zza okna. Zaczełam powoli analizować całą swoją sytuację, byłam uwięziona w klatce o nazwie Aspen. Nie było mowy o ucieczce a ja powoli sama miałam już dość, nie wiem, dlaczego mężczyzna łudził się, że go pokocham.

Prawdą było, że nigdy nie pokochała bym człowieka, który mnie ogranicza lub przetrzymuje wbrew własnej woli. Nie miałam za co go pokochać, czy chociażby polubić, tolerować. Co parę minut, utwierdzałam się w tym jeszcze bardziej.

—Chcę do domu.— szepnęłam tak cicho, że nawet on to ledwo usłyszał. Poczułam jedynie, jak jego ręce wślizgują się na moje biodra i przysuwają jeszcze bliżej siebie. Na codzień zapewne rozegrała bym kłótnie stulecia, ale nie miałam już siły.

—Wieczorem wyjedziemy.— jego szept owiał moje uszy, byłam pod wrażeniem, jak w tak szybkim tempie opanował swoje emocje.

—Nie.— pokręciłam przecząco głową.— Chcę do swojego domu, do Palermo.

Znowu cholerna cisza. Byłam na tyle zdesperowana, że byłam gotowa go błagać o to, żeby zawiózł mnie do domu i pozwolił iść do kwiaciarni. Z tyłu głowy przelatywały mi nie zrobione zamówienia i w pewnym sensie oszukani pracownicy, bo nie dostali swojej wypłaty.

Dla swoich pracowników i dla ludzi wokół, chciałam jak najlepiej. Mimo swojej burzliwej przeszłości, dalej pozostawałam wrażliwą osobą, chętną do pomocy drugiej istocie. Sprawiało mi to radość i czułam się wtedy spełniona, jakbym była na właściwym miejscu.

—Pokochaj mnie.— jego zachrypnięty szept owiewa moje uszy. Mężczyzna musiał lekko pochylić się nad moim ramieniem, bo poczułam jego szorstki zarost, tuż obok szyi.— Pokochaj mnie, Hope.

—Zabierz mnie do mojego miasta, do mojego mieszkania.— odszeptuje zaciskając ręce na jasnej pościeli. Jedyne czego teraz pragnę, to schronienie, którego nikt nie potrafi mi zapewnić.

—Wieczorem pojedziemy do domu, spakuję swoję rzeczy i możemy spędzić tydzień u ciebie.

Podnoszę się na łokciach, gdy tylko słowa docierają do mojego mózgu. Nie mogę przyswoić tych słów i rozumiem go z trudem, powinna być to dla mnie ulga, ale nie potrafię tego zrozumieć. Wszystko zmienia sens a sam Aspen, stał się dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiały.

Obracam się w jego stronę i siadam na piętach, wpatruje się w niego w niezrozumieniu, totalnym osłupieniu.

—N-n-na prawdę?— jąkam.— Dasz mi odejść?

—Nie, pomieszkam chwilę z tobą, Hope.



Moja Nadzieja 16+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz