Część 6

61 10 8
                                    


Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Kiedy próbuję wydobyć z pamięci obraz mojej matki, widzę przede wszystkim jej oczy. Dziwne, intensywnie zielone, jak u kota. Podobno to najrzadszy kolor oczu na świecie. Poza tym matka była dość niepozorna: niewysoka, drobna szatynka, o dość przeciętnej urodzie. Jestem do niej podobna, tylko oczy mam mnie wyraziste, a natężenie ich barwy zmienia się w zależności od mojego nastroju i oczywiście, ubioru. Kiedy noszę niebieską sukienkę, wydają się bardziej zielone, w innym stroju – jednak pospolicie niebieskie.

Z powodu dość niepozornej urody i skrytej natury, nie miałam w życiu wielu adoratorów. Pewnie dlatego tamto wiosenne spotkanie z dwoma chłopcami w parku na długo zapadło mi w pamięć. Friedrich Orth. Tak, wciąż pamiętam to imię, choć nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Nie, żebym się wtedy zauroczyła, ale po prostu pamiętam. Ciekawe, czy przeżył wojnę?

Z matką było inaczej. Przyciągała uwagę mężczyzn. Choć daleko jej było do kokietki, miała w sobie to „coś", co powodowało, że kiedy wchodziła do pokoju, spojrzenia wszystkich obecnych mężczyzn kierowały się na nią. Miała w sobie pewien naturalny, niewymuszony wdzięk, którego ja byłam pozbawiona. I temperament, który skrywała pod pozorami chłodu i konwenansów. Ale to uświadomiłam sobie dopiero wiele lat później.


Lipiec roku czterdziestego pierwszego przyniósł euforię wywołaną łatwym zwycięstwem nad Związkiem Radzieckim. Na wieży ratuszowej zawisła płachta z napisem „Deutschland siegt an Allen Fronten" i wielką literą V. Zresztą, ta sama litera pojawiła się niemal wszędzie, rozklejana w formie ulotek bądź malowana farbą: na budynkach, słupach, pojazdach. W sierpniu entuzjazm nieco przygasa.

Trwały remonty i przebudowy, które nie oszczędzały nawet Wawelu i niedawno wzniesionego budynku Feniksa na Rynku. Dziadek eufemistycznie nazywał je upiększaniem miasta i zdawał się zapominać, że przede wszystkim służyły one zaspokojeniu kaprysów gubernatora Franka i zafałszowaniu kilkusetletniej historii miasta.

Musiałyśmy bardzo oszczędzać prąd, który drożał w zastraszającym tempie. Latem nie jest to trudne, ale zimą? Nowym rozporządzeniem władz miasta wprowadzone zostały wysokie opłaty za zużycie prądu ponad dopuszczalne, oszczędnościowe stawki. Potem, jesienią, wprowadzono podobne ograniczenia na gaz, co wobec braku węgla, ocierało się już o katastrofę.


Jeszcze latem dowiedziałyśmy się, że Jurek pracuje w getcie. Matkę ta wiadomość oburzyła, co było rzadkim widokiem. Nieczęsto mieliśmy okazję zobaczyć, jak naszą rodzicielką targają emocje: dobre czy złe, bowiem ich manifestowanie wedle opinii matki uchodziło za objaw złego wychowania.

Nie rozumiałam gniewu matki. Zdawało mi się, że to dobrze, iż Jurek ma pracę, skoro rzucił szkołę. Przecież wszyscy wciąż powtarzali, jakie to ważne, by mieć porządek w papierach i zatrudnienie, bo w innym wypadku mogą gdzieś zabrać, przydzielić do przymusowych robót. A Jurek, jak zapewniał, pracę miał nieciężką, nie fizyczną, bo do takich brano Żydów albo Polaków. Był folksdojczem, co automatycznie plasowało go wyżej w hierarchii, zarazem jednak nie mógł liczyć na urzędniczą posadę, bo był za młody i nie miał wykształcenia. Co takiego robił w getcie, Jurek nam nie ujawnił, czym jeszcze bardziej podenerwował matkę.

Zanim tamtego dnia Jurek wyszedł, zajrzał jeszcze do mnie – siedziałam sama w pokoju, który dzieliłam z Heleną i Niną, jak zwykle nad książką i jak zwykle nie było to nic mądrego.

Jurek odsunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Jak on zmężniał – pomyślałam. – Nie miał jeszcze siedemnastu lat, a wyglądał już jak młody mężczyzna. Wąs mu się sypał. Co prawda taki śmieszny, rzadki, rudy... Ale i tak byłam z niego bardzo dumna.

W deszczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz