Część 1

209 30 10
                                    


Dzieciństwo miałam szczęśliwe i dostatnie. Co prawda ojciec mój zmarł zanim przyszłam na świat, ale wkrótce potem moja matka wyszła za mąż za Gustawa Kraussa, który w mojej dziecięcej pamięci był z nami „od zawsze". Nie czułam się samotna czy osierocona. Nie tęskniłam za ojcem, którego nie dane było mi poznać, choć nie byłam też ulubienicą mojego ojczyma, który to w zasadzie ledwie mnie zauważał. Relacje z matką też nigdy do najserdeczniejszych nie należały, ale matka strofowała wszystkie moje siostry i tylko mojemu bratu Jurkowi pobłażała. Te niedobory uwagi rekompensował mi ukochany dziadek i brat – bliźniak Jurand zwany w rodzinie Jurkiem. Jurek był dla mnie kimś na kształt... mnie samej, w lepszym wydaniu.

Byłam przeciętną, niczym nie wyróżniającą się dziewczynką. Ani piękną i utalentowaną jak moja starsza siostra Helena, ani temperamentną i kłopotliwą jak młodsza Nina. Raczej nieśmiałą, spokojną, zamkniętą w sobie. Jedyną wyjątkową cechą był mój dar, którego sama obawiałam się nazywać, a który sprawiał, że czasami widywałam rzeczy i sprawy, które już były lub miały dopiero się wydarzyć. Wizji tych kontrolować nie potrafiłam, zwykle przychodziły niespodziewanie i trwały ledwie kilka sekund, wprawiając mnie w zakłopotanie, a moich bliskich w irytację. Matka i ojczym stanowczo je wypierali, a brat i młodsza siostra traktowali jako zabawne urozmaicenie. Zdarzało się, że Jurek zabierał mnie na podwórze i niczym tresowane zwierzątko prezentowali kolegom i koleżankom. Zawiązywano mi wtedy oczy i zadawano rożne pytania o sprawy, o których wiedzieć nie mogłam lub kazano zgadywać położenie jakiegoś ukrytego przedmiotu. Nie oponowałam i nawet nie obrażałam się na Jurka, choć w dzisiejszych czasach pewnie takie zachowanie uchodziłoby za rodzaj prześladowania. Zresztą, rzadko zdarzało się, bym w takiej sytuacji cokolwiek „zobaczyła", dlatego też nie trwało to długo i wkrótce dzieci zaniechały tych zabaw.

Pozostawiona samopas, zarówno przez dorosłych, którzy nie zdołali wykrzesać ze mnie żadnego racjonalnego talentu, jak i przez dzieci, które mnie nie rozumiały i chyba trochę się bały, żyłam w świecie wyobraźni, marzeń i książek, które to zamiłowanie dzieliłam z dziadkiem, ojcem mej matki, emerytowanym nauczycielem.

Lubiłam też wycieczki rowerowe na łono natury, którą to z kolei pasję dzieliłam z moim bliźniaczym bratem.

Mieszkaliśmy wówczas w Krakowie, niedaleko uniwersytetu, na ulicy Nowy Świat, którą w trzydziestym trzecim przemianowano imieniem marszałka Józefa Piłsudskiego. Zajmowaliśmy duże mieszkanie na pierwszym piętrze, powstałe wskutek wyburzenia ścian pomiędzy dwoma lokalami. Mieszkanie składało się z czterech sypialni, gabinetu Gustawa, jadalni, bawialni, dwóch łazienek i przestronnej kuchni ze służbówką, gdzie rezydowała nasza pomoc domowa Rózia. Helena, najbardziej z nas uprzywilejowana, miała pokój do własnej dyspozycji, matka dzieliła sypialnię z malutką Wiktorią, ja z Niną, Jurek miał również własny pokój, a ojczym sypiał w swoim gabinecie.

Matka i ojczym byli niczym ogień i woda. Wtedy pewnie się nad tym nie zastanawiałam, ale ich małżeństwo nie było udane. Nigdy się nie kłócili, nigdy też nie widziałam, by okazywali sobie czułość czy troskę. Po latach, kiedy sama byłam już mężatką i nie wyobrażałam sobie dnia bez szeregu czułych gestów z moim mężem: pocałunków na pożegnanie i powitanie, przypadkowych muśnięć, przytuleń oraz dzielenia sypialni – uświadomiłam sobie, że matka musiała czuć się odtrącona i niekochana.

Matka była Niemką, z matki Alzatki i ojca Prusaka. Rodzina była porządna, lecz zwyczajna, drobnomieszczańska i niezamożna. Oboje rodzice matki byli nauczycielami, babka moja zmarła zanim przyszłam na świat.

Ojczym natomiast pochodzi z rodziny szlacheckiej, której korzenie sięgały czasów niemieckich osadników na Lubelszczyźnie. Kraussowie mieli swój herb, a także dwór, spory majątek ziemski i dobrze prosperujące fabryki w Lublinie.

W deszczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz