Część 3

198 25 16
                                    

- Kochałaś kiedyś kogoś tak, że dech zapierało? Kochałaś? - zapytał mnie Wasilij Pawłow.

Zdarzyło się to na początku lat siedemdziesiątych, w Berlinie i było to nasze pożegnalne spotkanie. Pawłow został odwołany do Moskwy, mieliśmy nigdy więcej się nie zobaczyć. Oczywiście, Wasilij był pijany w sztok i znów robił do mnie maślane oczy, pomimo że znaliśmy się przeszło dwadzieścia pięć lat.

Powinnam była odpowiedzieć mu wtedy, że tak, oczywiście, kochałam w ten sposób i wciąż kocham mojego męża. Ale zawahałam się. Wtedy wiedziałam już o Rainerze dość, by gardzić nim do końca życia. Tak oczywiście nie było, ale...

- Tak, kochałam – odpowiedziałam, patrząc Rosjaninowi prosto w oczy. - To było dziecko, mały chłopiec, opiekowałam się nim w czasie wojny.

- Co się z nim stało?

- Nie dane mu było dorosnąć – odpowiedziałam tylko, bo na więcej nie pozwolił mi skurcz w piersi.

Głos mi się załamał, obraz nalanej, czerwonej od nadużywania alkoholu twarzy Pawłowa zaczął mi się rozmazywać, wiedziałam, że to dlatego, że oczy zaszły mi łzami.

Wasilij to zauważył, bo szybko sięgnął po butelkę i niezdarnie napełnił mój kieliszek, ulewając nieco na stół.

- Napij się jeszcze, rybeńko – zachęcił łagodnie. - I opowiedz.

Jest takie stare, rosyjskie przysłowie, usłyszałam je po raz pierwszy tamtego popołudnia z ust Wasilija, kiedy już skończyłam swoją opowieść.

Gdy gniew bierze ślub z zemstą, rodzi się okrucieństwo.


Gdzieś w Zachodnich Niemczech, lato 1960

Zatrzymałam samochód na poboczu, na skraju sosnowego zagajnika. Wysiadłam, nawet na niego nie patrząc, oparłam się o maskę i zapaliłam papierosa. Cała się trzęsłam.

Po chwili Geist też wysiadł, w wyraźnym trudem i powłóczywszy jedną nogą, podszedł do mnie.

- Czy mógłbym dostać papierosa? - podjął z bezczelnym uśmiechem.

Wyjęłam paczkę z kieszeni żakietu i rzuciłam na maskę samochodu.

- Musi mi pani pomóc, sama pani widzi – uniósł w teatralnym geście zabandażowaną dłoń.

Sięgnęłam po paczkę, z impetem wsadziłam mu papierosa do ust i podpaliłam zapalniczką.

- Jak zechce pan sikać, też będę musiała potrzymać panu fiuta?! - warknęłam.

- Pani Ewo, kto by przypuszczał, że taka z pani komediantka... - zdusił śmiech, by nie wypluć papierosa.

- I co teraz? - podjęłam z irytacją.

Sięgnął drugą, okaleczoną w czasie wojny, niesprawną dłonią po papierosa i z trudem przytrzymał go w dwóch palcach.

- A co ma być? - podjął ze zdumieniem. - Realizujemy plan, tylko już bez osób towarzyszących.

- Tak po prostu? - zdziwiłam się.

- Tak. Rozumiem, że nie miała pani innego wyjścia, musiała się pani zgodzić na obstawę. Nie gniewam się. Dotrzymam obietnicy.

- Czyżby?

- Nie wierzy mi pani? - zmrużył oczy.

- Nie! - wybuchłam. - Po przedstawieniu, które dał pan na granicy, spodziewam się po panu wszystkiego, co najgorsze.

W deszczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz