Mieli dotrzeć do Edenu i zabić królową, ale nigdy nie dotarli. Kto? Tiolian, żywioł czasu. Abrafo, młody nimf oraz żywioł życia. Bryan, panterołak oraz żywioł śmierci. Vinbo, centuar oraz żywioł ziemi. Zostali w Tomie czekając na koniec wojny, podczas tego czekania, przestali być żywiołami.
***
Kahlen przyłożyła ciepły napój do swoich ust. Rzadko miała możliwość napicia się go, ale zawsze gdy to robiła cofała się wspomnieniami do jej pierwszego dnia w Ebvolacie. Wtedy była jeszcze człowiekiem i wierzyła, że kiedyś wróci do domu. Już całkowicie zapomniała czemu jej tak bardzo zależało na tym. Dziewczyna zerknęła na swojego przyjaciela. Wtedy jeszcze nie myślała, że to w nim odnajdzie rodzinę.
- Coś się stało? - zapytał nią chłopak.
- Po prostu przypomniałam sobie o tym jak się wszyscy randomowo poznaliśmy. Randomowy portal, dzieciak w śniegu i randomowa oaza na pustyni. Chyba nigdy się wkońcu nie dowiedzieliśmy jak tam trafiłeś Orson. - Podniosła pytająco brwi.
- Szedłem za ognistym kotem do labiryntu. - Chłopiec wzruszył ramionami.
- Ja bym nigdy nie weszła do labiryntu za jakimś palącym się kotem.
- Lubi zwierzęta więc nie dziwi mnie to. - Poczachrał czarne włosy Orsona.
- Mhm - potwierdził chłopak. Napił się z filiżanki. Był to przyjemny smak, słodki jak nektar z kwiatów. Kojarzyły mu się z domem, z siostrą.
- To był ognik który przyjął formę kota, a nie palący się kot - zaśmiała się Mora, Appy szybko dołączyła do jej śmiechu. - Nie mamy tu palących się kotów.
- To ma większy sens. - Uśmiechnęła się do niej Kahlen.
Mora przymknęła oczy wypuszczając delikatnie powietrze z ust. Nagle w pomieszczeniu było całkowicie cicho, zero śmiechów ani rozmów, bo na ich oczach, królowa Mora rozpłynęła się w powietrzu. Została jedynie kula światła która wyleciała z budynku, wspólnie z kolejnymi czteroma innymi kulami.
***
Mogło się wydawać, że ten dzień nie różni się od innych. Król był w tym samym namiocie i siedział na swoim tronie, podczas gdy Jakcson był obok. Dzień jak każdy, ale nie. To był bardzo oczekiwany dzień przez króla, bo dziś był dzień który nazywał wojną o serce, albo też poprostu jego wygraną.
Krół przymknął oczy. Czuł jak Eter przepływa przez żyły Hisaina. Prawie jakby było ono znów obok niego, ale to nie był ten sam Eter którego kiedyś znał. To było jedynie serce eteru, ale nie ono. Bo ono nigdy nie wróci do życia.
Gdy znów otworzył oczy, widział przed sobą Jakcsona. Trzymał miecz przy sercu Hisaina.
- Naprawdę zabijesz swojego chłopaka? - Podniósł pytająco brwi.
- Ja... - Spojrzał w oczy Hisaina, nie czuł ciepła które zazwyczaj mu dawały, ale wiedział, że wciąż gdzieś za nimi znajdywał się jego chłopak.
- Wiem, że tego nie zrobisz, bo jesteśmy podobni, Jackson.
- Nie jesteśmy podobni.
- Jesteśmy. Hisain jest twoim Eterem. Całym twoim światem, którego nie jesteś wstanie stracić. Jeśli się mylę, udowodnij mi to. Zabij go tu i teraz.
Jackson schował miecz wzdychając głośno. W jednym miał król rację, nie był wstanie stracić Hisaina. Było to samolubne dla Ebvolatu, ale nie był wstanie go zabić.
- Mówię. Jesteśmy tacy sami.
- Nie jesteśmy. Czy przypadkiem nie próbujesz zniszczyć Eteru? - Podniósł pytająco brwi. Nie rozumiał ich. Próbował od miesięcy zrozumieć w co grał Król, ale chyba ono samo nie wiedziało.
- Nie. Ja jedynie chcę ich odzyskać. - Spojrzał w górę. Przez szparę był wstanie zobaczyć niebo. - Bez nich... jest inaczej tam u góry. Gdy się pojawiło, nagle wieczność nie brzmiała tak źle, a ciemność stała się przyjemniejsza.
- Zamiast niszczyć to co stworzyło, nie wolisz kochać tego co stworzyło?
- Nie jestem taki sam jak wy. Nie jestem wstanie kochać. - Jego oczy się zaciemniły. - Eter też nie było. Lubiło sam pomysł, ale samo nie potrafiło czuć takich emocji. Eter jest moim Hisainem, ale to nie dlatego, że ich kocham, to dlatego, że nie mam nikogo innego.
- To brzmi... - przerwał to co miał powiedzieć, czując nagle znajomy wzrok na sobie. Spojrzał znów w oczy Hisaina. Bez wachania podszedł bliżej podając mu dłoń. Czuł jak serce mu się rozgrzewało. - Dzień dobry. Tęskniłem. - Uśmiechnął się do niego.
Białowłosy sięgnął po dłoń chłopaka, ale było już za późno na ostatni dotyk. Hisain zniknął orzed oczami panterołaka. Na jego miejscu pojawiała się biała wielka kula. Jackson wpatrywał się w kulę która zajmowała dużą część namiotu.
- ...czas na mnie - usłyszał głos w swojej głowie. Był to mały głos, też taki zwyczajny. Mimo tego, od razu wiedział kto to był. To był król.
- Czekaj! Gdzie Hisain! - krzyknął. Nie wiedział gdzie patrzeć, w górę, prosto czy w dół. Inaczej rozmawiało się z czymś co nie miała oczów.
- On umarł, ale to nie ja go zabiłem. Coś innego odebrało mu duszę.
Nigdy mu nie ufał, ale zawsze mu wierzył. Wierzył głosowi.
***
Strażniczka rozciągnęła. Brakowało jej ciepła słońca. Chmur. Szumu wiatru. Dźwięku wody w oddali. Zapomniała jak wygląda świat poza posągiem, a zmienił się on bardzo.
- Wkońcu - odparła widząc jak zbliżają się do niej kule.
Paarli złapała kule i zaczęła je pokoleji połykać. Półknęła je wszystkie, poczym się rozglądnęła zmieszana. Brakowało jej królewskiej mocy, żywiołu snu oraz ciemności. Zakażdym razem gdy próbowała zlokalizować żywioły albo przywołać, coś ją blokowało. Coś poteżnęgo.
- Co teraz? - zapytała patrząc na posąg Eteru.
CZYTASZ
Serce Eteru "Wojna o serce" Część 2
FantasíaWówczas przeznaczonej ceremonii dla nowej królowej, ujawnili się wrogowie. Władzę posiodła ona jak i on, a żywioły podzieliły się na dwa. Królowa musiała odzyskać całkowitą moc, a król chciał posiąść całą więdzę mocy dla siebie. Rozpętała się wojna...