Oko za oko

14 1 0
                                    

-Więc o czym chcesz porozmawiać? - zapytałem gdy wyszliśmy ze szpitala.
-Nie tu i nie teraz. W domu chciałbym z tobą poruszyć pewien temat. -powiedział nadzwyczaj poważnie.
-A możesz chociaż powiedzieć o czym?
-O ojcu...
-Coś się stało?-spytałem trochę przestraszony, że Jack odkrył mój mały sekret.
-Powiedziałem nie tu i nie teraz.
-Dobrze, spokojnie.
Szliśmy w akompaniamencie ulicznych hałasów i wrzasków mew, gdy się zorientowaliśmy, że się zgubiliśmy.
-Sądzę, że skręciliśmy w złą uliczkę.
-Serio nie zauważyłem. Ten szpital jest 10 min od domu. W jaki sposób mogłeś skręcić w złą uliczkę?!
-A ty czemu mnie nie upomniałeś?
- po pierwsze nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, a po drugie byłem zamyślony bo mnie straszysz jakąś rozmową! - krzyknąłem poirytowany, gdyż nie lubię gdy się mnie oskarża.
Sprzeczaliśmy się jeszcze przez chwilę, gdy odwróciłem się i zostawiłem Jacka samego w podejrzanej, ciemnej uliczce. Wróciłem sie pod szpital i poszedłem w kierunku naszego domu. Miałem ochotę się napić, ale nie chciałem iść do pubu, więc wszedłem do pierwszego lepszego mijanego sklepu monopolowego. Sklepik był mały, i obskórny. Nie przeszkadzało mi to. W tle włączone było radio, u akurat leciały wiadomości, gdyż była godzina 14. Właśnie trzymałem butelkę z dobrym czerwonym winem na wieczór gdy usłyszałem urywek z wiadomości.
-Właśnie jesteśmy na miejscu zbrodni. Jest to ciemna i krótka uliczka ze ślepym zaułkiem. Ofiarą jest 26 letni facet dość wysokiego wzrostu. Więcej informacji policja nam nie chce zdradzić. Prosimy zostać w domach i trzymać się tłumów, by nie zostać kolejną ofiarą mordercy. Nasze najlepsze służby...
Dalej już nie słuchałem. Zamarłem. Zostawiłem mojego 26 letniego brata w ciemnej uliczce. Nie zważając na zakupy które mi właśnie wypadły z rąk i się potłukły, rzuciłem się biegiem do miejsca w którym zostawiłem Jacka. Byłem zrospaczony. Słyszałem za sobą głuche i zdenerwowane nawoływanie właścicielki sklepu, lecz nie zwracając na to uwagi dalej biegłem. Nie chciałem wierzyć, że to on. To nie mógłbyć on...
Gdy dobiegłem na miejsce policja już miała odjeżdżać. Podbiegłem do jednego z radiowozów.
-Przepraszam, czy mógłbym pojechać z wami, bo możliwe, że ofiarą jest mój brat. Czy mógłbym go zobaczyć?
-Przykro mi, ale...
Wsiadłem do samochodu nie czekając na odpowiedź.
-Dziękuję za wyrozumiałość -odpowiedziałem ze złośliwym uśmieszkiem.
Byłem przerażony, lecz nie pozwalałem by strach przejął nademną kontrolę.
Dojechaliśmy na miejsce w przeciągu 10 minut.
Pobiegłem do kostnicy, żeby zobaczyć mojego brata, który zostal przywieziony chwile przed dojazdem policji. Poprosiłem pielęgniarkę żeby wskazała mi miejsce. Trochę się opierała, ale policjant mnie wsparł, więc nie miała nic do gadania.
Otworzyła komórkę. Zmroziło mnie. To mój brat, leży z wielką raną postrzałową w klatkę piersiową i głowę.
Te same włosy, ta sama wysokość, ten sam ubiór, ale coś mi się nie zgadzało. Nie miał na ręce swojego ulubionego zegarka, który dostał ode mnie na 17 urodziny. Nie przejąłem się tym zbytnio. Wyszedłem ze szpitala wraz z rządzą zemsty. Zadzwoniłem do Miki.
-Cześć Mika, mój wyjazd do Nowego Yorku się opóźni. Mam coś ważnego do załatwienia.
-Niby co jest ważniejsze od pracy hmm?
-A muszę skasować takiego jednego typa, który mi zabił brata. - powiedziałem udawanie rozbawionym głosem.
-Wiesz dobrze, że nie możesz mordować ludzi bez zlecenia, bo cię zamkną.
-To mi zrób z tego zlecenie a nie pierdołami się zajmujesz. Pogadamy jak mi hajs dasz.
Tutaj na chwilę rozmową się ucieka. W słuchawce było słychać głuchą ciszę, furię i bezradność Miki.
-Nie mogę ci z tego zrobić zlecenia. Nademną jest główny szef który ustala zlecenia. Ja ci je tylko przekazuje. A co do wypłaty... szef nie przesłał mi jeszcze pieniędzy. Powiedział, że dojdą w przeciągu kilku dni.
-To zabiję ich bez zlecenia. Mam to w dupie rozumiesz? - gościu mi brata zajebał, a ty mi mówisz, że nie mogę nic bez zlecenia robić. Wisi mi to!
Kolejna chwila ciszy.
-Nie rozumiesz, że mogą cię wsadzic do więzienia? - mówił wciąż nadzwyczaj opanowanym i karcącym głosem.
- Jeśli mnie złapią - dodałem pewnym siebie tonem, i się rozłączyłem.
Zadzwoniłem po taksówkę i pojechałem na miejsce zbrodni. Zacząłem szukać jakiś wskazówek, za tym kto mógłby zabić Jacka. Kosze na śmieci były przewrócone co wskazywało na ślady walki. Brat próbował się bronić.
Było już ciemno i nie mogłem dostrzec nic podejżanego, więc zapaliłem latarkę w telefonie i najpierw patrzyłem na ściany. Były szare i szorstkie. Gdy przejechałem po niej palcem miałem na nim dziwny jasnoniebieski proszek. Był bardzo trudno dostrzegalny. Wyjąłem chusteczkę i przejechałem nia po ścianie, by móc w domu go zbadać. Zwinąłem go i schowałem do kieszeni. Za śmietnikiem znalazłem srebrny zegarek który dałem Jackowi na urodziny. Nigdy się z nim nie rozstawał. Był zarysowany, ale działał. Wskazówki zegarka zatrzymały sie na godzinie 5²⁰. Czyli chwile po tym jak go zostawilem samego. Zanim wyszedłem z uliczki dostrzegłem na rogu ściany ledwo widoczny napis ,,SUM". Oczywiście zignorowałem to bo co może oznaczać to słowo jak nie rybę? Pewnie komuś się nudziło i go wyrył na ścianie. Poszedłem do domu. Droga była cicha, czasem jakiś samochód przejeżdżał po wilgotnym asfalcie. Było chłodno, lecz przyjemnie. Księżyc świecił jasno w pełni i oświetlał mi drogę tak jak... wtedy w lesie. Zakręciło mi się w głowie, ale złapałem równowagę, żeby się nie przewrócić. Przypomniało mi się o tym śnie i rozmyślałem, co chciałbym od demona, w zamian za życie w moim ciele. Nie mam pojęcia.
Wszedłem do klatki schodowej i skierowałem się na górę. Drzwi od mojego mieszkania były uchylone. Przekląłem po cichu i sięgnąłem po pistolet, który trzymałem w pasie na plecach. Wszedłem powoli do przedpokoju bacznie obserwując każde pomieszczenie do którego wchodziłem. Salon był zrujnowany. Wszystko było poprzewracane i zniszczone, ale nic nie zabrano. Gdy upewniłem się, że nikogo w domu nie ma schowałem pistolet i postanowiłem się rozejżeć. Najwyraźniej ktoś czegoś szukał. Na stoliku znalazłem mały lecz łatwo widoczny napis SUM. Teraz się trochę zaniepokoiłem. Widziałem ten napis na miejscu zbrodni Jacka. Nagle poczułem jak ktoś udeżył mnie z całej siły w tył głowy. Przewróciłem się, ale nie straciłem przytomności. Straciłem panowanie nad swoim ciałem. Ten ktoś był bardzo doświadzony w tym co robił.
Usłyszałem niski, donośny i lekko zirytowany głos nade mną.
-Kim jesteś?
Nic nie odpowiedziałem.
-Ponowię teraz pytanie, ale jak nie odpowiesz, to połamie ci wszystkie palce u rąk. - zagroził mi.
-Rick Nelson - skłamałem.
-Błędna odpowiedź. - Już do mnie kucał, żeby zabrać się za moje palce.
-Dobra, dobra! - krzyknąłem, bo wiedziałem co ten typ chciał mi zrobić -
Jestem Tao Yamada. - to jest moje fałszywe nazwisko. Każdy assassin musi takie mieć żeby nie narażać swoich bliskich.
-Ten słynny assassin?
-Nie? Jestem krawcem.
Złapał za moje palce a ja nadal nie mogłem się ruszyć. Zacząłem mi je wykręcać i prawie łamać.
-Taaak! - wydarłem się z bólu. Jestem assassinem!
-Super. - powiedział znudzonym głosem i zarzucił mnie na plecy. - Biorę cię że sobą. Pan Satō będzie bardzo szczęśliwy.
- Kto? Co za głupie nazwisko. - zaśmiałem się próbując rozluźnić atmosferę.
Facet widocznie już poirytowany wyjął z kieszeni szmatkę i wsadził mi ja do ust. Zeszliśmy na dół po schodach i wrzucił mnie brutalnie do czarnego vana. Porywacz związał mi nogi grubym sznurem, a ręce zakół mi ciasno kajdankami na plecach.
-Prześpij się. Przed nami długa droga. - zaśmiał się I wsiadł na miejsce kierowcy. Wnętrze było jak w samochodzie policyjnym. Pomiędzy kierowcą, a mną była wielka krata. Przez nią widziałem, że nie jest sam. Na miejscu pasarzera widziałem drugiego napakowanego faceta. Obaj  byli ubrani na czarno. Mój porywacz był blondynem, a ten obok niego brunetem.
Odzyskałem władze w swoim ciele i wyplułem ścierkę z ust.
-A tak w ogóle to kim wy jesteście?
-Uggh - westchnął blondyn.
-Nie mogłeś go mocniej walnąć? - spytał brunet.
-Wtedy bym go zabił. - wyjaśnił pierwszy - a Pan Satō chce go żywego.
-Kim jest ten wasz ,, Pan Satō" - krzyknąłem przerywając ich wymianę zdań.
-Powiedzieć mu? - spytał brunet
-Zwariowałeś? Możesz jedynie mu powiedzieć Kim jesteśmy, bo i tak niedługo umrze. - powiedział blondyn
-No okej. - odwrócił się do mnie z przedniego siedzenia i zaczął tłumaczyć. - jesteśmy tajnym stowarzyszeniem uprawiające magię w skrócie SUM. Nie wiele os...
-Chwila, chwila - przerwałem mu lekko poirytowany - czyli to wy zabiliście tamtego człowieka w alejce?
-Tak. - musieliśmy się go pozbyć.
-A co on wam zrobił? - spytałem z udawanym spokojem.
-To już akurat nie twoja sprawa. Idź spać bo ci zaraz pomogę. - Zagroził mi blondyn.
-Okej już nic nie mówię. Widzę, że to wrażliwy temat.
-Przeginasz dzieciaku - blondyn widocznie się zaczął irytować.
Stwierdziłem, że juz nie będę ich wkurzac, bo zaczęli tracic cierpliwość, a zwłaszcza blondyn. Oparłem się o ścianę w vanie, zamknąłem oczy i odpłynąłem. Obudził mnie dziwny szmer. Otworzyłem oczy i znowu pojawiłem się w tym samym pokoju co w szpitalu. Czerwona podłoga, oraz ściany w szachownicę. Drzwi w jednej ze ścian i na środku pokoju stół z dwoma krzesłami. Westchnąłem głośno
-Tylko znowu nie to - wymamrotałem zrezygnowany. - naprawdę chociaż raz nie mogę mieć normalnego snu?
-Ładnie się tu użądziłem prawda?-zapytał głos za mną ignorujac moje pytanie.
Odskoczyłem przerażony na bok, potknąłem się i upadłem na czarno białe kafelki.
-Mógłbyś mnie tak nie straszyć? - zapytałem poirytowany.
-Wybacz, taka moja natura. - wypowiedział te słowa jak zawsze z szerokim uśmiechem. - myślałeś nad moją propozycją?
Odwróciłem się w kierunku
-Można tak powiedzieć -powiedziałem bez przekonania.
-A więc jak brzmi odpowiedź?
-A tak w ogóle to co mógłbyś mi zaproponować?
-To czego pragniesz. Sławy, życia w luksusie, wszystko.
-Wszystko wszystko?
-No chyba to powiedziałem. - stwierdził poirytowany.
- Tak naprawdę nie wiesz czego pragnę prawda Samael? - pewny siebie zrobiłem krok w jego stronę. - wiesz kim jestem i żyjesz moim życiem, lecz nie wiesz czego naprawdę chcę.
-Myślę, że jesteśmy bardziej podobni do siebie niż sądziłem.
-Ja pragnę władzy, potęgi. - i ty mi w tym pomożesz. Chcę, żebyśmy stali się jednością. Złączysz się że mną ciałem. -powiedziałem nad wyraz pewny siebie, jakbym nie był sobą.
-Ale jeśli twoje ciało nie jest wystarczająco wytrzymałe, umrzesz po kilku godzinach. - widocznie zaczynał się irytować - poza tym już zawsze  będziesz częścią piekła, i  będziemy jednością.
-Wystarczy kilka godzin by się zemścić na zabójcach mojego brata. Reszta mnie nie interesuje.
- Co będę z tego miał - zapytał z przekąsem Samael.
-Władzę, będziesz mógł poruszać się po Ziemi swobodnie, będziesz mógł poczuc zapachy, smaki i uroki naszej planety bez ryzyka, że światło słoneczne cię zniszczy, a zarazem będziesz mógł poruszać się po piekle jako demon.
Czy tyle wystarczy?
Boże co ja robię ?
-W porządku, przekonałeś mnie, ale pod warunkiem, że będziesz mi winny jakąś przysługę.
-Jeśli to jest przysługa typu oddania ci duszy to nie zgadzam się.
-Po cholerę mi twoja dusza. Przystanę na twoją propozycję tylko pod warunkiem, że będę mógł przejąć kontrolę nad twoim ciałem w dowolnym momencie.
-Dobrze, zgadzam się.
-Przypieczętujmy nasz pakt uściśnięciem dłoni.
Wyciągnął swoją rękę w moim kierunku. Wyglądała jak ludzka, ale miał długie czarne pazury i lekko owłosioną. Nie na tyle, żeby obrzydzać. Wyciągnąłem rękę w jego kierunku i złapałem jego dłoń. Była zimna, ale zarazem przyjemna w dotyku, co było dziwne. Nagle pokój zaczął wirować, jak za pierwszym razem gdy się tu znalazłem. Gdy czułem, że tracę przytomność usłyszałem słowa Samaela.
Aby zapoczątkować coś nowego, należy zakończyć coś starego.
Nie miałem pojęcia co to oznaczało, ale były to  bardzo ładnie wypowiedziane słowa przez demona. Nagle przebudziłem się w celi. Zdziwiłem się, bo zasnąłem w vanie, a obudziłem się w kompletnie innym miejscu. Pewnie nie mogli mnie dobudzić, więc poprostu zanieśli mnie do celi. Brunet na pewno się cieszył, że nie musi mnie słuchać. Pomieszczenie było małe, ciemne i zimne. W jednej z wysokich ścian była stalowa krata prowadząca na zewnątrz. Była niestety wielkości mojej głowy, więc nawet jakbym rozwalił kratę nie wydostałby się. Od stalowych drzwi z prawej strony leżał poplamiony materac, a po przeciwnej stronie stała toaleta. Czułem się jak w więzieniu. Usiadłem na ziemi i oparłem się o ścianę, naprzeciwko drzwi. Chciałem się stąd wydostać. Nagle usłyszałem odgłos otwieranych drzwi, a za nimi całkiem nową twarz. Był to tym razem łysy napakowany facet.
Super, kolejny. Ile ich tu jest?
Mężczyzna podszedł do mnie bez słowa, złapał za ramię i zarzucił mnie sobie na plecy jak szmacianą lalkę. Jęknąłem boleśnie gdyż nawet nie starał się być delikatny. Szliśmy długim ilość wąskim korytazem. Na obu ścianach wisiały jakieś obrazy. Było ich naprawdę wiele. Jeden zapamiętałem który był naprawdę ładny. Przedstawiał on anioła śmierci z kosa w ręku na wielkiej stercie czaszek. Wszystkie kolory były ciemne, a dominującym był czarny. Gdy doszliśmy do końca korytaża ujawniło się wielkie pomieszczenie. Było w nim ciemno. Oświetlało je jedynie świece umieszczone po bokach czernowego dywanu leżącego na środku pokoju od fotela do końca korytarza, oraz kominek za fotelem. Pomieszczenie było ciemne. W centrum pokoju był wspominany wcześniej brązowy skurzany fotel nie pasujący do wystroju . Siedział na nim mężczyzna. Był wysoki, szeroki i napakowany. Samo spojrzenie na niego przyprawiało o dreszcze. Sprawia wrażenie jakby jedna ręka mógłby rozwalić czaszkę człowieka bez wysiłku.
- Witaj Tao, wiem że pewnie samodzielnie odnalazłby nasza siedzibe, lecz nie zamierzałem czekać. - powiedział niskim i władczym tonem
- Kim jesteś? Czy to ty zabiłeś mojego brata? - spytałem w duchu przerażony, lecz nie chciałem przed nim okazywać słabości.
- Dokładnie. Bystry jesteś - rzucił prześmiewczo - Jestem Rick Satō. Szef mafii, do której należysz, oraz stoważyszenia ,,SUM".
- Więc to ty jesteś szefem szefów? -spytałem zafascynowany ale też zdziwiony że mnie porwał
Mężczyzna przewrócił oczami. Na pierwsze pytanie odpowiedział mi milczeniem.
- Więc dlaczego mnie porwałeś
- Chciałem cię poznać. Mika mi o tobie tyle dobrego mówił, wiec stwierdziłem że sam chciałbym to zobaczyć. - zrobił krótką przerwę i usmiechnąl sie szeroko w złośliwy sposób - Będziesz walczyć z moimi ludźmi, a potem wisienka na torcie. Z naszym gościem honorowym.
- Czyli mam Ci robić jakąś rozrywkę? Co ja klaunem jestem? - oburzyłem sie
- Radziłbym Ci się tak do mnie nie zwracać. - powiedział groźnie. Było czuć napięcie rosnące między nami. Teraz zwrócił się do jednego ze swoich pracowników - Ezra zabierz go na salę treningową. Niech chlopak sie troche wyżyje po stracie braciszka.
Chciałem zapytac sie skąd wie o moim bracie lecz wyprzedzil mnie napakowany mężczyzna który mnie tu przyprowadził. Złapał za ramię i poprowadził w stronę sali. Było we mnie tyle złości, że ledwo hamowalem się przed wyrwaniem się chłopów i przyłożeniem mu w twarz.
Weszliśmy do małej salki na której środku był ring do boksu.
-serio mam się bić z wami na ringu? - spytałem zrezygnowany i zaciekawiony co ta rezydencja jeszcze posiada.
-Nie gadaj tyle tylko właź - popchnął mnie w kierunku ringu.
Posłusznie lecz poirytowany wszedłem na środek, a chwilę później oberwalem w tył głowy.
-Jak się wchodzi na ring trzeba się wszystkiego spodziewać- krzyknął Satō
stojący tuż za mną.
-Mam się z tobą pojedynkować? - spytałem zaskoczony z rozbawieniem w głosie.
-Nie, może później. Sprawdzam czy jesteś gotowy na piekło.
-Mhm, to sie jeszcze okaze kto tu bedzie piekĺo przezywać - odpowiedziałem lakonicznie ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Satō nic nie odpowiedział, ale widać że moja pewność siebie go irytuje. Zszedł z ringu a na jego miejscu pojawił się facet który mnie tu przyprowadził. Uśmiechnąłem się lekko że względu na to, że wcześniej miałem ochotę mu przyłożyć. Ezra zaatakował jako pierwszy. Chciał mnie podciąć, lecz zrobiłem zwinny unik robiąc przejście i przy okazji kopiąc go z całej siły w szczękę. Mężczyzna zachwiał się, pomasował bolące miejsce i przypuścił na mnie bardziej agresywny atak. Chciał mnie udeżyc lewym sieropwym, ale w ostatniej chwili zrobiłem unik. Złapałem jego rękę, skoczyłem mu na plecy i zacząłem podduszać. Pomimo tego że jest on ode mnie dwa razy wyższy i szerszy to z łatwością udało mi się mu odebrać przytomność. Szamotał się i próbował mnie zrzucić z pleców w różnoraki sposób lecz w końcu i tak padł. Wbilem mu w płuca moje noże przez co uwaliłem sie troche krwią, i na koniec pozwolilem mu sobie bezlitosnie odciac glowę. Przewrócił się na plecy, lecz gdy stracił przytomność, odbilem się od niego, zrobiłem salto w tył i ukłoniłem przed obserwującym wszystko Satō.
Miałem jeszcze kilka innych walk z coraz trudniejszymi przeciwnikami, lecz za każdym razem udawało mi się ich powalić. Szefuncio nie był z tego powodu szczęśliwy. Jakby jego celem było zabicie mnie. Nie mam pojęcia dlaczego. Nawet go nie znam.
-Brawo, jesteś niesamowitym assasinem. Jeśli uda Ci się ostatniego przeciwnika zabić to dam Ci podwyżkę. -wypowiedział te słowa z dziwnie za szerokim uśmiechem. Wątpi we mnie. Dziwnie podkreślił że mam go zabić. Coś mi tu nie pasuje.
-To dla mnie przyjemność.
Gdy na salę wprowadzono mojego ostatniego przeciwnika zamarlem. Poczułem jak wielką gula w moim gardle narasta. Miałem płytki oddech i zaczęło mi się kręcić w głowie. Dostałem ataku paniki. Moim kolejnym przeciwnikiem był mój tak jak sądziłem nieżyjący brat.
-Jack?.. -wydumałem pod nosem. Chciałem się na niego rzucić, paść w ramiona i wrócić do domu. Byłem tak szczęśliwy, a zarazem przerażony bo miałem go zabić. Widziałem jak Jack nic nie rozuumie. Chciał do mnie podejść ale facet wprowadzający go na salę go zatrzymał. Spojrzałem na Satō poirytowanym wzrokiem.
-Nie zrobię tego - powiedzialem stanowczym tonem - nie zależy mi na podwyżce
-Nie masz wyboru. Albo go zabijesz - tu zrobił pauzę, żeby wyciągnąć pistolet I wycelować go we mnie - albo zginiesz ty.
Spojrzałem na mojego przerażonego brata. Cały czas błądził wzrokiem po trupach wokoło mnie, po moich zakrwawionych sztuletach i krwi na białej koszulce z kotem w pudełku. To była moja ulubiona...Dostałem ja od brata na 20 urodziny.
-Wybacz bracie... -powiedziałem cicho lecz dość głośno by Jack mnie usłyszał. W tym momencie rzuciłem jednym sztyletem idealnie w ramię mężczyzny trzymającego brata. Następnie rzuciłem się na Satō.
-Jack uciekaj! Dogonię cię - krzyknąłem gdy unikałem ciosów gburowatego szefa. Uderzył mnie lufą w tył głowy, lecz to nie wystarczyło bym stracił przytomność. Nie zostawałem dłużny. 
Oddawałem mu za każdy cios, lecz miałem wrażenie że one się od niego odbijają. Kątem oka widziałem jak Jack się powoli wycofuje niedowierzając i ucieka. Wbilem Satō miecz w udo I przerzucilem  go przez plecy. Ten złapał mnie, wstał i strzelił w głowę, lecz się wyrwałem więc trafił w oko. Cholernie bolało, lecz zebrałem w sobie siły by wbić mu jeden ze sztyletów w jego gałę. Mężczyzna odrzucił mnie, a ja opadłem bezwładnie na ziemię. Satō się nie poddał. Przydepnal mi rękę i wycelował lufa w głowę, po czym słyszałem jedynie chuk i ciemność. To był mój koniec.

Assasin's ConfessionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz