Rozdział 12

2.4K 125 34
                                    

Haunted, Beyoncé

Charlotte

Staram się nie myśleć o buzującej w moich żyłach wściekłości, kiedy uderzając obcasami o chodnik, idę z wypranym garniturem w ręce. No dobra, może jestem już trochę mniej zła niż przed wejściem do pralni chemicznej, ale to nie zmienia faktu, że czuję się upokorzona. Nie powinno mnie to tak dotknąć, jednak myślałam...

Myślałam, że po tym wieczorze w Bostonie coś się zmieni. Że przynajmniej w pracy przestanie być taki oschły.

Och, głupia, Lottie.

Rozglądam się wokół aż nagle zatrzymuję swoje kroki. Nowojorczycy wymijają mnie, jakbym była zbędnym słupem ustawionym na środku drogi, kiedy ja nie potrafię się ruszyć.

Moje oczy są jak spodki. Wgapiam się w wielki szyld na oszklonym budynku.

WalkerOil.

Mieszkam tu od urodzenia i nie przechodzę tędy po raz pierwszy, ale po raz pierwszy zwracam na cokolwiek uwagę. Nowy Jork jest ogromny. Szanse, że spotkamy dwa razy tę samą osobę są niemal zerowe, panuje tu tłok oraz przemiał. Bieg. Ludzie nie mają czasu na rozejrzenie się w przestrzeni.

A ja pierwszy raz od dawna właśnie to robię.

Na środku chodnika przed WalkerOil, w samym centrum Manhattanu.

Nadal pamiętam twarde spojrzenie tego mężczyzny, od którego trudno było oderwać wzrok. Miał na sobie garnitur od cholernie pożądanego krawca. Niewiele więcej osób może poszczycić się mianem jego klienta. Stałego klienta. Nieznajomych raczej do siebie nie dopuszcza.

Może zwróciłam na to uwagę, bo szyje garnitury również dla mojego ojca? A może dlatego, że gdzieś podświadomie już wiedziałam, że nie wylałam wtedy kawy na byle kogo?

A teraz. Dlaczego akurat o tym wspominam?

Może dlatego że z tyłu głowy ciągle tkwi mi obraz tego groźnego, niczym u drapieżnego kota zielonego spojrzenia?

Moja głowa idzie zgodnie z ciekawością i odchylam ją do tyłu, by móc zerknąć w znikające za gmachem budynku chmury. Szybko nią natomiast potrząsam.

W końcu ruszam. Z dziwnym przeczuciem.

Jakby moje życie w ostatnich dniach pędziło bez hamulców po nieznanej dotąd szosie.

***

Milczę. Nawet chyba nie oddycham.

Wpatruję się w sufit nad moją głową, czując pod plecami chłodną powierzchnię. Wplątuję palce w długie włosy. Nie słyszę ponownego kliku zamka, dlatego zwlekam się z blatu i na automacie poprawiam swoją sukienkę. Nie skupiam się na swoich myślach. Nie mam ani siły, ani wystarczająco odwagi.

Nie próbuję być cicho. Po prostu wychodzę z gabinetu Camerona do ogarniętego mrokiem hallu. Mimo wszystko z gabinetu Romana Wayne'a dobiega do mnie jego głos. Ignoruję to tak jak on zignorował mnie jakieś pięć minut temu, gdy po zakryciu mi wypełnionych krzykiem ust, odebrał telefon i wyszedł, jak gdyby nigdy nic.

Dupek.

Przestań, Lottie.

Nawet nie zwraca na mnie uwagi, choć powinno być mi to na rękę. Zgarniam swoje rzeczy z sali konferencyjnej. Przystaję na moment, obserwując zza framugi ciemną sylwetkę na tle nocnej panoramy Nowego Jorku. Powstrzymuję się od prychnięcia, po czym opuszczam kancelarię.

Mój mózg jest odrętwiały. Nie mam pojęcia jakim cudem dojeżdżam bezpiecznie do domu. Zamykam za sobą drzwi tylko po to, by oprzeć się o nie sekundę po przekroczeniu progu mieszkania.

Do I Know Me?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz