Rozdział XXIV

130 5 1
                                    

Przez kilka godzin dalej w głowie miałem ten koszmar. I to dosłownie koszmar. Dowiedziałem się od Feriego, że pojutrze będziemy mieli z nimi wojnę. Stawka jest prosta, gdy oni wygrają- my im oddajemy Ogród, a jeśli my wygramy- ich drużyna się rozpadnie i nie będziemy mieli wroga. Bardzo mi się spodobała stawka, ale bałem się, że przegramy. Rano zaczęły się ćwiczenia. Acz był przywódcą, a Boka adiutantem. Jednak na codzień mieliśmy dwóch przywódców, ponieważ było nas bardzo dużo.
Po jakimś czasie skończyliśmy ćwiczenia i szykowaliśmy broń. Tak dokładnie to wółcznie. Na ćwiczeniach dawaliśmy sobie radę i szło nam świetnie. Nagle przyszli Boiskowi, aby przypomnieć nam o bitwie. Ustaliliśmy zasady wojny itp.
Gdy wszyscy poszli do domów, ja jako jedyny zostałem w Ogrodzie. Usiadłem sobie pod drzewem i patrzyłem na piękne jeziorko. Usłyszałem jakiś szelest. Któż to mógłby być?
- Halo? Jest tu ktoś?- zawołałem drżącym głosem. Nikt nie odpowiedział. Natomiast ja zacząłem spacerować i rozglądać się po Ogrodzie. Jeśli to znowu Dániel to tym razem go uderzę mocniej. To jednak nie był on. To Pastorowie.
- Co wy tu robicie?- zapytałem spoglądając na nich. Oni spojrzeli na siebie i nie wiedzieli co powiedzieć.
- My... przyszliśmy sprawdzić co tu się dzieje- odezwał się ten Młodszy.
- Dokładnie tak- potwierdził szybko Starszy.
- Na pewno?- odparłem wymuszając ich wzrokiem, żeby powiedzieli prawdę.
- No dobrze. Feri powiedział, że mamy cię pilnować, żeby coś Ci się nie stało- powiedział zawiedziony najmłodszy z braci. Starszy tylko kiwnął głową, odrazu opuszczając ją i patrząc na ziemię.
- Przepraszam. Ja już pójdę- rzekłem i odrazu przebiegłem przez most i kierowałem się do domu. Łzy zaczęły mi spływać po polikach ze złości. To niemożliwe. Feri nie jest taki. Chyba...
Gdy wszedłem do domu i pobiegłem do pokoju, złapałem za notes i ołówek. Zacząłem coś rysować. A tak dokładnie kwiatka. Byłem sam w domu, ponieważ mama wyjechała do pracy na rok. Minęły już 2 miesiące odkąd jest w pracy. Brakowało mi towarzystwa. Byłem zły, że nie mogłem się teraz komuś wygadać, co czuje. Wstałem z łóżka, rzuciłem notes i ołówek na łóżko, pobiegłem do drzwi wejściowych i wybiegłem z domu. Biegłem do parku, bo wiedziałem, że kogoś spotkam. Nie miałem racji. Przechodzili czasami jacyś ludzie, ale raczej nikogo nie znałem. Posmutniałem. Nagle zauważyłem jak ktoś do mnie biegnie. Nie widziałem zbytnio kto, bo biegł z daleka. To był Feri. Krzyczał moje imię i biegł jak najszybciej mógł.
Ktoś stanął za mną i jedną ręką zaczął mnie dusić, a drugą trzymał scyzoryk. Zacząłem się trząść, ale kontem oka zauważyłem, że to jakiś nieznajomy.
- Zabije go!- krzyknął ten pan.
- Proszę, zostaw go. Błagam!- wrzasnął ze łzami w oczach Feri.- Dogadajmy się.
- Nie! Ja chce go zabić!
- Zrobię wszystko, Nicolas!
- Zamknij się! Zrobię to co uważam za słuszne!- Odparł Nicolas. Kim on jest?
- Wytłumaczy mi ktoś o co chodzi!?- odezwałem się głośnym głosem. To chyba był zły pomysł. Ten chłopak już mnie nie dusił, lecz przyłożył do mojego gradła nóż, który trzymał w ręku. Poczułem, że zacząłem się pocić.
- Błagam nie rób tego!- wrzasnął Acz rozpaczonym głosem. Łzy zaczęły mu spływać po polikach.
- Zrobię. Obiecuje ci, że to zrobię!
Ja też już płakałem. Zacisnąłem powieki i nie patrzyłem co się działo. Poczułem, jak Nicolas przybliżył nóż do mojego gardła i pociął mi je. Natychmiast otworzyłem oczy i spojrzałem się na Feriego. On patrzył na mnie ze łzami w oczach.
- Coś ty zrobił!- wrzasnął wściekły Feri.
- To co myślałem za słuszne! Ten gnojek od początku mnie wkurzał! Cały czas o nim gadasz!- krzyknął Nicolas. Acz podbiegł do mnie, zdjął swój sweter i próbował zatamowić krwawienie. Ten Nicolas uciekł gdzieś, ale nie przejmowałem się tym.
- Feri. To chyba koniec- powiedziałem ledwo zrozumiałym głosem.
- Nie mów tak. Dasz radę- odpowiedział drżącym głosem. Wyciągnął jakieś łokitoki i zaczął coś do niego mówić.
Po 10 minutach przybiegł Boka i Nemeczek. Zamknąłem oczy. Nic nie widziałem ani nie słyszałem. Po prostu zasnąłem.
Obudziłem się chyba w szpitalu. Feri siedział na fotelu i spał. Obok była kanapa i na niej spali Boka i Nemeczek. Nagle ktoś wszedł do pokoju i wszystkich obudził. To byli Czonakosz i Czele. Jako pierwszy zauważył Feri, że nie śpię.
- Gereb! Jezu jak dobrze, że się obudziłeś- odezwał się łagodnym głosem. Ja nic nie mówiłem, bo czułem, jakby głos uwiązł mi w gardle.
- Wszystko dobrze?- Zapytał Nemeczek. Ja szybko skinąłem głową i widziałem jak Feri się do mnie zbliżał. Schylił się i pocałował mnie w czoło. Natychmiast się uśmiechnąłem.

"Związek Acza i Gereba"- Chłopcy z Placu Broni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz