Był ciepły, majowy poranek. Łucja wstała jeszcze przed wschodem słońca. Nie mogła spać tej nocy, więc rozczesała swoje ciemne włosy, szybko ubrała zieloną sukienkę, zawiązała skórzane buty na obcasie i zabrała plecak, po czym zakluczyła drzwi i ruszyła. Nie chciała zostawać dłużej sama w tym wielkim domu.
Nie szła jednak do szkoły, w końcu miała dobre cztery godziny. Wyszła z osiedla domków jednorodzinnych, minęła szpital i szkołę, do której miała teraz uczęszczać. Szła dalej, po prawej stronie mając granicę lasu, a po lewej czerwone niebo górujące nad miastem. Weszła między drzewa, wdrapała się na bardzo stromą górę i niemal od razu trafiła na swoją polankę. Było tam miejsce, w którym czasem rozpalano ogniska, parę powalonych pni robiących za ławki i mnóstwo potłuczonego, kolorowego szkła.
Wyjęła kanapkę przygotowaną poprzedniego dnia. Jadła bez pośpiechu, patrząc z uporem na oślepiającą gwiazdę powoli wspinającą się po budynkach miasta. Wiedziała, że to będzie ciężki dzień. Mimo wszystko był to naprawdę spokojny poranek. Ludzi jeszcze nie było widać, ptaki świergotały wściekle i nigdzie nie musiała się spieszyć.
Tego dnia, po dłuższej przerwie miała wrócić do szkoły. Co prawda nie do tej samej, ale jednak. Nie napawało jej to optymizmem, ale trzeba było pokazać się nowym nauczycielom, żeby zaliczyć rok.
Gdy zjadła, ruszyła w dalszą drogę. Przecięła pustą drogę prowadzącą do Szaroty. Przeszła przez łąkę, na której wolontariusze często wyprowadzali psy, a z której teraz w popłochu uciekły sarny. Minęła schronisko z lewej strony i idąc wzdłuż ogródków działkowych kierowała się w stronę starego warsztatu mechanicznego i dalej, do porzuconych wagonów kolejowych stojących na od lat nie używanych torach.
Wcześniej bywała w tej okolicy niemal codziennie. Weszła do jednego ze starych pociągów pasażerskich, z zewnątrz zżeranych po cichu rdzą. Metalowe wejściówki były stabilne, jednak z podłogami w środku było różnie, dlatego musiała stąpać bardzo ostrożnie. Ten akurat miał jeszcze drewnianą podłogę i niegdyś bordowe, skórzane fotele. Nie chciała siadać, żeby nie pobrudzić sukienki, więc powoli mijała kolejne siedzenia. Sama nie wiedziała, dlaczego chodziła w takie stare, porzucone miejsca. Panowały w nich dziwna nostalgia i cisza.
Gdy wyszła, postanowiła wdrapać się na dach. Z tej wysokości widziała gmach swojej poprzedniej szkoły. Sama nie wiedziała, dlaczego to właśnie ją wybrała. W końcu była dalej i poza tym nie miała żadnych innych zalet.
Nagle na dole zauważyła znajomo wyglądającego, grubego kocura. Zeszła cichutko na ziemię i zrobiła krok w jego stronę. Dżentelmen spojrzał tylko w jej stronę. Gdy zbliżyła się jeszcze bardziej, zrobił kilka kroków do tyłu.
Wyciągnęła do niego rękę. W odpowiedzi kocur obrócił się i miałknął przyzywająco, jednak, gdy znów spróbowała go dotknąć, ten z gracją odskoczył i znów się cofnął, jakby chciał, żeby za nim poszła, nie głaskała. Rzeczywiście zaczęła, zgodnie z kocim życzeniem podążać za grubym jegomościem. Za nim weszła na stojący z boku drewniany, zarośnięty wagon. Wtedy to mruczący grzecznie elegant wbiegł do środka.
Zajrzała tam ostrożnie przez ogromne drzwi. W środku śmierdziało i wściekle bzyczały muchy. Kot mignął jej tylko zielonymi oczami z ciemności zalegającej w środku i zostawił ją samą, uciekając niewidoczną dziurą w dachu.
Już miała odejść, gdy kątem oka coś zauważyła. Podejrzewała, że to nie jeden z tych bezdomnych, o których tyle się mówiło. W końcu wybrałby sobie lepsze miejsce, a porządny kocur raczej by do takich nie ciągnął. Mimo to zdawało jej się, że coś dziwnego tam leży. Przypuszczała, że to torba. Choć spodziewała się znaleźć w środku w najlepszym wypadku tylko śmieci, postanowiła to sprawdzić.
CZYTASZ
To już początek Końca cz.I: Niezapominajka.
ActionI zaczynamy odliczanie. Na razie jest spokojnie, jednak z jakiegoś powodu ludzie wokół Łucji zaczynają znikać. Co przyniesie jutro? Kim byli jej rodzice? Kto był mordercą? I... Dlaczego nic tu nie ma sensu? Kto za tym wszystkim stoi? I znów prubuję...