Martyna mieszkała w zielonym bloku, bardzo blisko szkoły. Były tam po dwa mieszkania na każdym piętrze. Klatka była stara i od dawna niemalowana, przez co farba w wielu miejscach odłaziła. Gdzieniegdzie można było znaleźć też napisy, które prawdopodobnie nabazgrały dzieciaki.
Zazwyczaj było to zwykłe "K+B", lub prawdopodobne ksywki, jednak jej uwagę przykuła jedna rymowanka: "Mrugają, mrugają, choć oczek nie mają. Patrzą na niebie, gdy czas spać dla ciebie.", tuż przy nowych drzwiach mieszkania, w którym mieszkała jej koleżanka w oczy rzuciła się jeszcze jedna: "Choć ma nogi i rogi nie ruszy z podłogi". Przypuszczała, że napisały to jakieś nastolatki. Pismo było zbyt ładne, jak na dzieci.
Poczuła przyjemny zapach jedzenia. Zdjęła buty. Gdy odkładała je pod ścianę, podeszła do ich mama Martyny. Po rozmowie Łucja miała wrażenie, że kobieta jest nadopiekuńcza, pytała przez telefon o wszystko, nawet o jej rodziców.
- Hej mamo! - Przywitała się Martyna.
- Cześć.
Łucja podeszła i patrząc jej w oczy wyciągnęła dłoń. Chciała pokazać, że jest dobrze wychowana.
- Dzień dobry, mam na imię Łucja. Znamy się z Martyną ze szkoły. Przepraszam za najście.
- Nic nie szkodzi. Mam nadzieję, że twoja ciocia wie, że tu jesteś. Nie chcę, żeby były z tego jakieś kłopoty.
- Nie, spokojnie, pisałam z nią. Nie miała nic przeciwko. W razie czego przyjedzie po mnie. - Uspokoiła ją.
- No dobrze, wagarowiczki... - Uśmiechnęła się pod nosem. - Chcecie coś do picia? Herbaty, albo soku?
- Wezmę sok, mamo. - Oznajmiła Martyna i pociągnęła Łucję do kuchni.
- Dziękuję.
Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo, gdy kobieta weszła za nimi. Kuchnia choć nieduża, była dobrze urządzona, drewniane blaty idealnie pasowały do oliwkowych frontów szafek i firanek, całość dopełniały kafelki w jaśniejszym odcieniu, na oknie stało kilka doniczek w podobnych kolorach, rosły w nich aromatyczne zioła, rozpoznała bazylię i szczypiorek. Na płycie grzewczej gotował się ryż, w piekarniku piekło się mięso. Na ścianie wisiał olejny obraz na płótnie. Przedstawiał słoneczniki. Stylem przypominały te Vincenta van Gogha, jednak z jakiegoś powodu wydawały się być cieplejsze i dużo mniej ponure.
Martyna wyjęła z lodówki sok i ciasteczka z szafki, po czym dała Łucji dwie szklanki i zaprowadziła ją do swojego pokoju. Tam dominowały z kolei jasne brązowe i różowe odcienie, na pułkach stało sporo książek, a także małe obrazy przedstawiające przeróżne morskie i mitologiczne stworzenia, a także kolejne kwiaty. W kącie stało piętrowe łóżko z różowymi zasłonkami. Stamtąd, spod koca patrzyła na nią inna para brązowych oczu.
- To twoja koleżanka? - Zapytała Martyny.
- Tak, zeszłabyś i się przywitała. - Fuknęła dziewczyna.
- Heej, jestem Ewa, byłam pewna, że nie istniejesz. - Wyciągnęła do niej rękę, nie schodząc.
- Łucja. Dlaczego tak myślałaś?
- Kto chciałby się z nią przyjaźnić? - Zapytała złośliwie.
- Hej! - Martyna prubowała zaprotestować, jednak głos uwiązł jej w gardle.
Wyglądało to tak, jakby Ewa wysunęła się za daleko i już prawie leciała głową w dół, niewiele brakowało, żeby skręciła kark na różowym dywaniku, jednak miała szczęście. Łucja trzymała ją za rękę. W porę złapała ją i przytrzymała, po czym pomogła normalnie stanąć na podłodze. Na szczęście była lekka.
CZYTASZ
To już początek Końca cz.I: Niezapominajka.
ActionI zaczynamy odliczanie. Na razie jest spokojnie, jednak z jakiegoś powodu ludzie wokół Łucji zaczynają znikać. Co przyniesie jutro? Kim byli jej rodzice? Kto był mordercą? I... Dlaczego nic tu nie ma sensu? Kto za tym wszystkim stoi? I znów prubuję...