Stoję w progu z głuchą ciszą,
Puste ściany, choć wyobraźnia dodaje im malowane w ramkach obrazy.
Wiszące odciski bosych stópek zza cieniutkiej jak dziecięca skóra szkłem.
Trzymasz mą dłoń, przyglądając się tym pustym czterem kątom i już wiesz kochanie.
Widzisz ten śnieżnobiały dywan i raczkującą dziecinę.
Obracasz głowę i stoję tam ja, w przydużej jednej z twoich koszul, splątane włosy kaskadami opadają na me plecy.
Poruszam biodrami do jednej z jezzowych melodii w radiu, trzymając w dłoni kieliszek pełen czerwonego jak me wargi wina.
Kosztuje makaron, słysząc jak odchrząkujesz i uśmiecham się pod nosem, odwracając do ciebie po chwili twarzą.
Stoisz oparty o framugę drzwi.
Podchodzę do ciebie i zostawiam ten swój charakterystyczny odcisk ust na twym policzku, a ty przewracasz oczami, jak masz to w zwyczaju.
Słyszymy płacz dziecka, aż przenosimy wzrok na malutką brunetkę, o oczach przypominanych szklane morze pełne wodorostów na dnie, jak twa zieleń otaczająca źrenice wśród błękitu.
Wtedy widzimy małego blond włosego szczeniaka, zjadającego naszej córce maliny, których sok wysmarował jej porcelanową buźkę i wybuchamy głośnym śmiechem.
Chowam twarz w zagłębieniu twojej szyi i zaciągam się twym zapachem, który otula me nozdrza jak powietrze zimowego poranku.
Czuję przy nodze malutką rączkę i schylam się, podnosząc naszą pociechę z oczami pełnymi łez i całuje ją w czółko, a ona wtula się w mą klatkę jakby otuliła ją troska i bezpieczeństwo.
Obejmujesz nas obie ramionami i wiem, że nie może być już lepiej.