Rozdział I

214 15 7
                                    

Dwie godziny i dwadzieścia cztery minuty – tylko tyle pozostało mi do prezentacji z biologii. Zapewne z tego powodu chrupiąca grzanka z masłem i truskawki nie smakowały tak jak zawsze. Mozolnie przeżuwałam każdy kęs, spoglądałam w sufit, ale czas nie przestawał płynąć.

– Nic nie zjem...nie dam rady – zwróciłam się do taty, który przyjął to ze zrozumieniem.

– Zostanie więcej dla mnie – uśmiechnął się i sięgnął po półmisek z truskawkami. – Mama też się tak przed wszystkim stresowała.

Nadstawiłam czujnie uszu. Każda wzmianka o mamie była dla mnie bardzo ważna. Tata tak rzadko o niej opowiadał.

– W sumie nie wiem czy to stres czy nie stres. Jestem napięta, gardło mnie boli.

– Mama mówiła, że ma w gardle gulę.

Dopiero teraz zauważyłam, że „gula w gardle", to idealne określenie na to, co właśnie czuję. I zarazem główny winowajca tego, że nie jestem w stanie nic zjeść.

– To chyba też to mam – mruknęłam.

Tata wyciągnął głowę z półmiska. Spojrzał na mnie czujnie.

– Tak? W takim razie łyk ciepłej herbaty przed wyjściem pomoże. Zaparzę ci – wstał od stołu i podszedł do czajnika elektrycznego. Odwrócił się po chwili z niezadowoloną miną. – Znowu prądu nie ma.

– Piąty raz. Tylko w tym miesiącu – powiedziałam.

– Zadzwonię do Taurona, coś musi być nie tak. W takim razie zostaje ci łyk wody. Dobrze Miluś, ja idę się szykować. Rozszarpiesz system, wiem to.

– Nie chcę nic rozszarpywać – odparłam powoli. – Wystarczy, że dobrze mi pójdzie.

– Po drodze zrobisz mi taką krótką prezentację, dobrze?! – krzyknął z łazienki.

– Okej.

Wstałam od stołu i podeszłam do kranu. Wzięłam nieduży łyk wody.

– Idź sobie gulo – szepnęłam pod nosem. – Nie chcę ciebie tutaj.

Nasz dom stał na wzniesieniu w maleńkiej wsi. Szkoła znajdowała się w pobliskim miasteczku, a droga do niej prowadziła przez sosnowy las. Autem zajmowało to raptem dziesięć minut. Zanim zdążyłam na dobre przedstawić tacie zalety posiadania układu krwionośnego, zajechaliśmy już na parking pod szkołą.

– Ktoś mi ołów do butów wlał – powiedziałam z trudem.

Tata poprawił lusterko i odchrząknął.

– Domyślam się. Chodź, odprowadzę cię.

– Nie. Wiem, że jak tylko zacznę mówić, to wszystko mi przejdzie. Najgorzej jest przed. Jak już zacznę, to będzie okej. Dzisiaj z mamą Agi wracam, odwiozą mnie, umówiłam się na matmę. Nie przyjeżdżaj po mnie.

– Uszy do góry. Może jakieś kino wieczorem? Tak przy piątku. Myślę, że oboje sobie zasłużyliśmy.

– Będę po osiemnastej.

Tata odprowadził mnie wzrokiem. Odjechał zapewne dopiero, gdy wraz z innymi dziećmi zniknęłam w szkolnej bramie. Zawsze tak robił.

Pierwsze dwie lekcje były prawdziwą katorgą. Nie byłam w stanie skupić się na słowach nauczycielki. Pociły mi się dłonie, a gula to pojawiała się, to znikała jakby zabawa w chowanego była jej ulubionym zajęciem. Ale gdy rozpoczęłam wreszcie swoją prezentację... wszystko minęło. Mówiłam spokojnie, wyraźnie, nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

Dwadzieścia pięć kotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz