Rozdział IV

175 10 3
                                    

Przez całą drogę do mamy byłam dziwnie spokojna. Nie myślałam o kotach ani o kupnie pałacu. Myślałam o tym, że będę mieć mamę przy sobie. Będę mogła na nią patrzeć, mówić do niej, gładzić ją po dłoniach i przytulać się kiedy tylko będę miała ochotę. Nikt nie wiedział o mnie tyle co mama. Dużo wiedziała Aga, dużo wiedział tata, całkiem sporo babcia, ale mama łączyła w sobie to wszystko; była powierniczką bez ograniczeń.

Dlatego gdy tylko zatrzymaliśmy się na parkingu pod ośrodkiem, od razu pognałam do pokoju mamy. Miałam jej tyle do opowiedzenia, że nie potrafiłam dłużej czekać.

– Idę poszukać doktor Halickiej – krzyknął za mną tata. – Muszę obgadać to i owo.

Mama leżała pod oknem, cała skąpana w słońcu. Przysunęłam krzesło i usiadłam obok. Chwyciłam ją za dłoń, którą delikatnie przytuliłam do swojego policzka.

– Takie dziwy, mamo – szepnęłam. – Może mi się to wszystko przyśniło, a może nie. Sama nie wiem. Tata wpadł do starej studni koło pałacu, tego co jest niedaleko nas. Znalazłam go tam późnym wieczorem, a dookoła nas pojawiło się mnóstwo kotów. Chyba wszystkie te, co przez ostatnie tygodnie poznikały w okolicy. Ale były dziwne jakieś, zupełnie jak nie koty. Jeden nawet palił cygaro, przysięgam. Przyniosły nam linę i tata po niej wyszedł z tego dołu. Już samo to by wystarczyło, żeby oszaleć, ale to wcale nie koniec. Jak wróciliśmy do domu, to przyszły do nas trzy koty. Takie najważniejsze z nich. I one mówiły.

Zamilkłam. Czasem tak robiłam, by patrzeć czy na twarzy mamy rysują się jakieś emocje. Wiedziałam, że człowiek w śpiączce nie reaguje na bodźce zewnętrzne, ale wyrobiłam w sobie ten odruch jak byłam jeszcze malutka; zaraz po wypadku mamy. Nie potrafiłam inaczej; wciąż liczyłam na to, że kiedyś mama do mnie wróci.

– Powiedziały, że tata może zostać ich słupem – kontynuowałam. – Wiesz, to taki podstawiony człowiek. Podstawia się go jak inny człowiek, lub w tym przypadku kot, nie może czegoś kupić. I one chcą, żeby tata kupił im pałac. Podobno mają strasznie dużo kasy...jak powiedziałam to na głos, to zabrzmiało niedorzecznie. Może ja też śpię, co mamuś? Może powinnam się tu położyć obok ciebie?

Tak bardzo lubiłam pożartować sobie razem z mamą. Wiedziałam, że tutaj mogę wszystko powiedzieć; mama mnie nie oceni, nie skarci, zawsze będzie przy mnie.

            – A za tę przysługę koty chcą nam jeszcze zapłacić. Żebyśmy ich nie wydali z tatą...co właśnie w tej chwili zrobiłam, ale chyba nie będą miały mi tego za złe. W ogóle strasznie są śmieszne. Ten największy ma na imię Bubuś i uwielbia słodycze. Mówi, że wszystko wolno mu jeść. Skoro umie mówić, pali cygara, to chyba i słodycze może wcinać, kto go tam wie?

            Na dźwięk zbliżających się kroków przerwałam. Do pokoju wszedł tata z wielkim uśmiechem na twarzy.

            – Wszystko się zgadza – rozpoczął podekscytowany. – Rozmawiałem z doktor. Stan mamy pozwala na przebywanie poza ośrodkiem. Musimy tylko jakąś pielęgniarkę załatwić do codziennych wizyt. I sprzęt opłacić. Wszystko zależy od naszych mruczków.

            – A jak nam się to wszystko śni? – zapytałam.

            – To się tu walniemy obok mamy – stwierdził tata.

Roześmiałam się.

            – Właśnie to samo jej powiedziałam – odparłam, gdy wreszcie złapałam oddech.

            – Bo to naprawdę podejrzana sprawa. Niewiele o nich wiemy poza tym, że lubią słodycze.

            – Hetman nic nie zjadł.

Dwadzieścia pięć kotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz