Rozdział II

181 12 5
                                    

W okolicy był tylko jeden pałac porośnięty bluszczem; stary, zniszczony, właściwie ruina. Stał z dala od głównej drogi, otoczony wiekowymi dębami. Chodziłam tam czasami z tatą na spacery. Może powinnam sprawdzić teraz to miejsce? Skoro nie mogę znaleźć taty, to może chociaż znajdę jakiegoś kota? I kto zrobił to dziwne zaproszenie?

Bez ociągania się ruszyłam do lasu. Nie czułam strachu – bardziej zaciekawienie. W końcu to nie jest typowe, by kot przeglądał mapę. Im bliżej byłam pałacu, tym bardziej przyspieszałam kroku. W środku lasu dzień gaśnie szybciej, więc zdarzało mi się potknąć o jakiś kamień czy korzeń. Wreszcie włączyłam w telefonie latarkę, bo ciemność dookoła zrobiła się zbyt gęsta. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem sama pośrodku lasu. Na szczęście w oddali widniały już mury pałacu. Nagle usłyszałam jakieś wołania.

– Grzybiarze! Grzybiarze przybywajcie! Tutaj jestem, halo!

Głos ten wydawał się znajomy. Zbliżyłam się ostrożnie do zardzewiałej bramy, za którą stał gmach pałacu. Tutaj prośby stały się jeszcze głośniejsze.

– Grzybiarze kochani! Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice!

Teraz nie miałam już wątpliwości. Znałam ten głos bardzo dobrze, bo należał on do mojego taty. Tylko gdzie on jest? I po co mu, u licha, grzybiarze?

– Tato! – krzyknęłam.

– Milka?

– Tak...gdzie jesteś? Nie widzę cię.

– Wpadłem do dołu. To chyba stara studnia.

Przedostałam się przez bramę i ostrożnie podeszłam w miejsce, z którego wydobywał się głos mojego taty. Stanęłam nad wielkim dołem, który faktycznie wyglądał jak dawno nie używana studnia. Głęboka na co najmniej pięć metrów, porośnięta bluszczem i z jednym tatą w środku. Poświeciłam latarką.

– Po co ci grzybiarze? – zapytałam.

– A ty czemu jeszcze nie śpisz? – odparł zuchwale.

– Wyobraź sobie, że tata mi się zgubił.

– Wiem, wiem. Przepraszam – zaczął się tłumaczyć. – Głupia sprawa. Zadzwoniłem do elektrowni, wiesz, z tymi blackoutami, a oni mi, że też to odnotowali, ale nie mają teraz ludzi, żeby podesłać i sprawdzić co się dzieje. I że jak chcę, to mogę się przejść wzdłuż linii energetycznej i sprawdzić czy jakaś gałąź gdzieś nie zahacza, bo czasem to jest powodem. To poszedłem sobie na spacer wzdłuż drogi, ale wszystko wyglądało dobrze. Aż znalazłem jakieś dziwne kable, które wychodziły z tego opuszczonego domu tutaj niedaleko. Szedłem za tymi kablami, aż doszedłem do pałacu i wpadłem.

– Pięknie – skwitowałam. – Taki duży, a nie patrzy pod nogi.

– Już przeprosiłem – bronił się. – Jadłaś coś?

– Tak, obiad u Agi. Próbowałeś jakoś wyjść?

– Wyobraź sobie, że od kilku godzin nie robię nic innego.

– A ja słyszałam, jak grzybiarzy wołasz.

– Tylko oni po lasach łażą.

– W maju?

– Też...czasami. Padało ostatnio, może jakiś lata tu z koszykiem.

– Zaraz coś znajdę. Zaczekaj, wyciągnę cię – wyprostowałam się i zastygłam z przerażenia.

Dookoła mnie świeciło w ciemnościach kilkadziesiąt par kocich oczu. Koty były wszędzie. Jedne siedziały w ruinach pałacu, inne w zniszczonej fontannie, kilka stało tuż obok, ale żaden nie spuszczał ze mnie wzroku.

Dwadzieścia pięć kotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz