W okolicy był tylko jeden pałac porośnięty bluszczem; stary, zniszczony, właściwie ruina. Stał z dala od głównej drogi, otoczony wiekowymi dębami. Chodziłam tam czasami z tatą na spacery. Może powinnam sprawdzić teraz to miejsce? Skoro nie mogę znaleźć taty, to może chociaż znajdę jakiegoś kota? I kto zrobił to dziwne zaproszenie?
Bez ociągania się ruszyłam do lasu. Nie czułam strachu – bardziej zaciekawienie. W końcu to nie jest typowe, by kot przeglądał mapę. Im bliżej byłam pałacu, tym bardziej przyspieszałam kroku. W środku lasu dzień gaśnie szybciej, więc zdarzało mi się potknąć o jakiś kamień czy korzeń. Wreszcie włączyłam w telefonie latarkę, bo ciemność dookoła zrobiła się zbyt gęsta. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem sama pośrodku lasu. Na szczęście w oddali widniały już mury pałacu. Nagle usłyszałam jakieś wołania.
– Grzybiarze! Grzybiarze przybywajcie! Tutaj jestem, halo!
Głos ten wydawał się znajomy. Zbliżyłam się ostrożnie do zardzewiałej bramy, za którą stał gmach pałacu. Tutaj prośby stały się jeszcze głośniejsze.
– Grzybiarze kochani! Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice!
Teraz nie miałam już wątpliwości. Znałam ten głos bardzo dobrze, bo należał on do mojego taty. Tylko gdzie on jest? I po co mu, u licha, grzybiarze?
– Tato! – krzyknęłam.
– Milka?
– Tak...gdzie jesteś? Nie widzę cię.
– Wpadłem do dołu. To chyba stara studnia.
Przedostałam się przez bramę i ostrożnie podeszłam w miejsce, z którego wydobywał się głos mojego taty. Stanęłam nad wielkim dołem, który faktycznie wyglądał jak dawno nie używana studnia. Głęboka na co najmniej pięć metrów, porośnięta bluszczem i z jednym tatą w środku. Poświeciłam latarką.
– Po co ci grzybiarze? – zapytałam.
– A ty czemu jeszcze nie śpisz? – odparł zuchwale.
– Wyobraź sobie, że tata mi się zgubił.
– Wiem, wiem. Przepraszam – zaczął się tłumaczyć. – Głupia sprawa. Zadzwoniłem do elektrowni, wiesz, z tymi blackoutami, a oni mi, że też to odnotowali, ale nie mają teraz ludzi, żeby podesłać i sprawdzić co się dzieje. I że jak chcę, to mogę się przejść wzdłuż linii energetycznej i sprawdzić czy jakaś gałąź gdzieś nie zahacza, bo czasem to jest powodem. To poszedłem sobie na spacer wzdłuż drogi, ale wszystko wyglądało dobrze. Aż znalazłem jakieś dziwne kable, które wychodziły z tego opuszczonego domu tutaj niedaleko. Szedłem za tymi kablami, aż doszedłem do pałacu i wpadłem.
– Pięknie – skwitowałam. – Taki duży, a nie patrzy pod nogi.
– Już przeprosiłem – bronił się. – Jadłaś coś?
– Tak, obiad u Agi. Próbowałeś jakoś wyjść?
– Wyobraź sobie, że od kilku godzin nie robię nic innego.
– A ja słyszałam, jak grzybiarzy wołasz.
– Tylko oni po lasach łażą.
– W maju?
– Też...czasami. Padało ostatnio, może jakiś lata tu z koszykiem.
– Zaraz coś znajdę. Zaczekaj, wyciągnę cię – wyprostowałam się i zastygłam z przerażenia.
Dookoła mnie świeciło w ciemnościach kilkadziesiąt par kocich oczu. Koty były wszędzie. Jedne siedziały w ruinach pałacu, inne w zniszczonej fontannie, kilka stało tuż obok, ale żaden nie spuszczał ze mnie wzroku.
CZYTASZ
Dwadzieścia pięć kotów
HumorOjciec czternastoletniej Mileny ginie bez śladu. We wszystko zamieszane są koty. Powieść przygodowa dla młodszych nastolatków oraz dorosłych ceniących sobie poczucie humoru. Nie ma tu romansów i wulgarnego języka. Są za to koty, dużo kotów.