Rozdział 14

87 5 13
                                    

Miękkie światło księżyca padało na zasypane śrubkami i narzędziami biurko. Metal pokryty był pomarańczowobrązową rdzą, świadcząc o jego starości. Kolejne złamana igła wylądowała na drewnianej powierzchni z impetem, który pozwolił jej na odbicie się kilkukrotnie, zanim stała się bezruchoma.

Tom wplótł palce w swoje kruczoczarne loki z sfrustrowanym warknięciem. Jego prawa dłoń zaciśnięta była na uszczerbionym przez czas kompasie. Jego przykrywka została odmontowana z jednej strony, ułatwiając wejście do wewnętrznego mechanizmu. Blokadę stanowiła wygięta blaszka, która odmawiała dostępu do serca urządzenia. Na początku chętnie ruszyła się z miejsca, gdy próbował ją podważyć paznokciami, dopóki się one nie złamały. Ssąc zakrwawiony kciuk, sięgnął po igły, ale wkrótce i one zużyły swoją przydatność. Dwie trzecie blaszki nadal tkwiły w miejscu. Wydał siebie sfrustrowany dech zmieszany z warknięciem.

Gniew i odczucie niemocy rosły w nim z minuty na minutę. Następnego dnia miał się spotkać z tobą wraz z naprawionym urządzeniem, podczas gdy ono wciąż było bezużytecznym śmieciem. Nienawidził faktu, że musiał dla ciebie pracować, ale jeszcze bardziej nienawidził siebie za pragnienie usłyszenia pochwały z twoich ust za wykonanie dobrej pracy.

Powstrzymał się przed uderzeniem głowy o ścianę i ponownie chwycił za kompas. Nie zważając na opłakany stan swoich paznokci zaczął szarpać, drapać, skrobać, strumienie krwi wartko spływające na jego jedyny zestaw mugolskich ubrań. Andrenalina zagłuszyła ból płonący w jego dłoniach. Wtem, ostra krawędź blaszki zaryła głęboko w jego skórę, zostawiając za sobą czerwoną linię. zaczynającą się od początka środkowego palca do środka otwartej dłoni.

— Cholera jasna! — wrzasnął i wypuścił przedmiot z rąk na ziemię.

Poderwał się z krzesła i czystą znienawiścią wbił w niego but, wkładając w tę czynność całą swoją siłę. I jeszcze raz. I jeszcze jeden.

Coś się poluzowało. Coś brzęknęło. Kilka różnej wielkości kawałków metalu oderwało się od kompasu, pozostawiając za sobą jego przeżartą przez rdzę skorupę. Tom szybko zrobił parę kroków w tył, świadomość tego co zrobił powoli osiadająca się w jego umyśle.

Pochylił głowę, by przyjrzeć się bałaganowi, który sam stworzył. Wśród ruin mechanizmu dostrzegł delikatne, jasnoniebieskie... migotanie? Widoczne było jedynie ze względu na bycie jedynym źródłem światła w sypialni Ślizgona. Ukucnął i delikatnie odgarnął resztki kompasu używając swojej mniej zranionej ręki.

Wyłoniła się z nich mała kula, w której pływały strugi światła, większość z nich w odcieniach granatu i ciemnego turkusu. Pojedyńcze smugi lśniły fioletem. Chłopak ujął ją i uniósł do poziomu oczu. Wyglądało na to, że była rozmiaru ludzkiej tęczówki. Ponownie zwrócił się do jej tymczasowego więzienia. Wyglądało na to, że kompas był jedynie skarbnicą chroniącą magiczny artefakt. Musiał być zrobiony z materiału ukrywającego obecność magii. Metoda ta zazwyczaj była stosowana na budynkach, które musiano bronić przed złowrogimi istnieniami, takimi jak smoki czy trolle. Jednym z nich było Ministerstwo Magii.

Ktokolwiek zmajstrował twój kompas, musiał być nadzwyczajnie chytrą osobą.

Czarodziej ponownie się wyprostował i ustawił kulkę w taki sposób, by światło księżyca mogło przenikać poprzez jej półprzejrzystą formę. Pustym wzrokiem obserwował jak przepuszczane przez nie światło zmieniło kolor z białego na chabrowy. Po następnych kilkunastu sekundach udało mu się kompletnie ochłonąć. Momentalnie poczuł do siebie niesmak. Był przyzwyczajony do wykonywania spraw po cichu, z finezją, a nie tak jak rozszalały barbarzyńca. Nie tak jak... ty.

Przejechał ręką po twarzy i wydał z siebie głębokie, niezadowolone westchnienie. Zmarszczone brwi drażniły jego zranione palce, ale nie powstrzymało go to od przyłożenia drugiej dłoni w to samo miejsce. Twoje niedorzeczne zachowanie najwyraźniej zaczęło mu się udzielać. Na samą tę myśl robiło mu się niedobrze.

Breathless - Tom Riddle x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz