VII.I'm just like you

66 6 5
                                    

I'm just like you

Madison siedziała w kącie pomieszczenia, pisząc swoje zaległe raporty, podczas gdy inni mutanci zajęli się sobą. Znad papierów wyrwała ją uwaga przechodzących agentów, którzy najwidoczniej nie zauważyli, że Madison również jest obecna w pomieszczeniu.

-O, cyrk przyjechał! No, skarbie, daj nam popis. – powiedział mężczyzna, udając ruchem dłoni skrzydła, patrząc na Angel. -Nie? To ty pokaż stopę. – tym razem zwrócił się do Hanka.

-Zaraz ja ci mogę dać popis Wilson, kiedy moja stopa zetknie się z twoim najczulszym miejscem. – powiedziała Madison, wstają ze swojego miejsca, tym samym pokazując mężczyzną, że ona również znajduje się w pomieszczeniu, kiedy ją zobaczyli, oboje przybrali poważne miny, ponieważ Madison była wyżej stopniem niż oni. -A teraz jak nie macie nic do roboty, to lepiej szybko sobie znajdźcie, bo tak jak nigdy na nikogo nie donoszę, tak dla was mogę zrobić wyjątek. – Madison podeszła do okna i nacisnęła przycisk zasłaniający okno. -Ignorujcie ich, to tylko idioci.

-Faceci, dostali głupawki – powiedziała Raven, zwracając się do Angel.

-Z facetami, którzy głupieją, radzę sobie całe życie, ale wolę, kiedy się gapią na moją nagość, niż tak, jak ci.

-Na nas.

-Po prostu są zazdrośni, że urodzili się normalni i nudni. – powiedziała Madison, chcąc jakoś poprawić nastrój panujący w pomieszczeniu. – Dopilnuję, żeby więcej nie komentowali.

-Dlaczego ty się z nas nie naśmiewasz, jak pewnie większość agentów znajdujących się tym budynku, nawet nie boisz się siedzieć z nami w jednym pomieszczeniu. – powiedziała Angel.

-Chyba nie mam się czego bać, przecież nie zmierzcie mnie zbić, czy coś, prawda? – zapytała Madison, starając się zachować powagę, jednak lekki uśmiech na jej ustach zdradził, że żartowała. – Poza tym mam wystarczająco dużo kultury, by nie naśmiewać się z ludzi takich samych jak ja.

-Takich samych? Czyli ty też jesteś mutantem? – zapytał tym razem Darwin, podchodząc do nich.

-Tak.

-I pozwolili ci pracować w CIA?

-Mój przełożony o niczym nie wie i lepiej, żeby tak zostało, za bardzo się natrudziłam, żeby zdobyć tę pracę. – powiedziała Madison, chcąc dopowiedzieć coś jeszcze, jednak przerwał jej niespodziewany hałas.

-Co to?

-Nie wiem, coś tu nie gra.

-Zostańcie tutaj, pójdę zobaczyć, co to było. – powiedziała Madison, sięgając po swój pistolet, jednak zanim wyszła, Hank odsłonił okno i wtedy ujrzeli spadających z nieba agentów CIA. – O mój boże. – powiedział Madison, kiedy przed nimi spadł mężczyzna, który zaoferował zaopiekowanie się młodymi mutantami. – Schowajcie się za mną. – Mutanci od razu się jej posłuchali, ponieważ w tym momencie, ona jako jedyna z ich wszystkich miała broń.

Przed ich pomieszczeniem zaczęli pojawiać się agenci, przysłani na ochronę, jednak po chwili na środku dziedzińca pojawił się dziwnie wyglądający mężczyzna, agenci zaczęli strzelać w jego stronę, jednak on wydawał się zwinniejszy.

-Schowajcie się za kanapy! – krzyknęła Madison, chowając się z resztą za kanapami, aby uniknąć postrzału. Mężczyzna za pomocą pistoletu jednego z agentów rozbił szybę od pomieszczenia, gdzie się znajdowali. -Cholera, aż tyle mi nie płacą, żeby uczestniczyć w takich akcjach. – powiedziała pod nosem sama do siebie.

Po drugiej stronie pomieszczenia, gdzie znajdowała się druga szyba, pojawiło się wielkie tornado.

-Zostańcie tutaj i uważajcie na siebie. – powiedziała Madison, wstając zza kanapy. Z uniesioną bronią zaczęła iść w stronę mężczyzny, który teraz atakował agentów mieczem. Madison nie czekała dłużej i zaczęła strzelać w stronę mężczyzny, który nie zdawał się nią zbytnio przejmować.

Madison usłyszała krzyki, grupy mutantów i natychmiast odwróciła się w ich stronę. Z obu ich stron zostali otoczeni. Madison nie myślała za dużo w tamtym momencie, dla niej najważniejsze była ich ochrona, dlatego też ponownie zaczęła strzelać do mężczyzny, który wyglądem przypominał diabła, tym razem mężczyzn nie ignorował jej i już po chwili, której Madison nie była w stanie zarejestrować, mężczyzna oplótł wokół jej szyi swój ogon, unosząc ją nad ziemię. Pistolet wypadł jej z rąk, kiedy próbowała złapać oddech, następnie jej ciało zostało z dużą siłą rzucone na najbliższą ścianę. Przed oczami zaczęły pojawiać się jej czarne plamy i ostatnie, co udało jej się usłyszeć, to krzyk Raven i wołanie jej imienia, później wszystko stało się czarne.

***** ***

Madison czują lekkie potrząsanie jej ciałem, powoli zaczęła otwierać oczy. Głowa bolała ją niemiłosiernie, a do tego miała problem ze skupieniem wzroku w jednym miejscu. Kiedy po kilku chwilach była w stanie zorientować się, co się dzieje, ujrzała nad sobą pochylonych Charlesa, Erika i Moire, którzy patrzyli się na nią uważnie.

-Za takie akcje powinniśmy dostawać podwyżki. - powiedziała słabo Madison, próbując wstać, jednak powstrzymały ją od tego silne ręce, które należały do Erika.

-W to nie wątpię, ale lepiej nie wstawaj. - odpowiedział jej Erik, kładąc ją z powrotem na ziemi.

-Pamiętasz, co się stało? - tym razem zapytał Charles, nachylając się nad nią bardziej, żeby mogła go zobaczyć bez podnoszenia głowy.

-Mniej więcej, na pewno pamiętam, jak rzucono mną prosto w ścianę, swoją drogą nie jest to nic przyjemnego.  - powiedziała i lekko się zaśmiała, jednak szybko śmiech zmienił się w cichy skowyt bólu. -Głowa mi pęknie.

-Zaraz się ktoś tobą zajmie Madison. - powiedziała Moira, patrząc na nią zaniepokojona.

Kilka minut później Madison została opatrzona przez medyków. Oprócz lekkiego wstrząśnienia mózgu nie doznała żadnych poważniejszych obrażeń. Madison dostała od medyków tabletki przeciwbólowe, które trochę zniwelowały ból, jednak nie zabrały go całkowicie. W międzyczasie dowiedziała się, co stało się po tym, jak straciła przytomność, momentalnie zalała ją fala wyrzutów sumienia, gdyby nie dała się tak łatwo pokonać, to może Darwin nadal byłby z nimi.

------------------------------

Hej, mam nadzieję, że rozdział się podobał.

                                               ~Kornelia.

Destined/Charles XavierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz