Rozdział 19

142 13 2
                                    

Wychodzę na parking. Po krótkiej odprawie i odświeżeniu trener wysyła nas do domu. Rozglądam się za rodziną, która miała mnie odwieźć do mieszkania, ale nikogo nie zauważam. Sięgam po telefon, gdy ciemny samochód zatrzymuje się wprost przede mną. Szyba leci w dół, a widok Pedriego wywołuje drżenie kącika moich ust. Mężczyzna przez ostatnie tygodnie był dla mnie niesamowitym wsparciem. To dzięki jego pomocy Krzychu, Anika i mama wynajęli dom, a ja mieszkanie. To on w wolnym czasie ćwiczył ze mną na siłowni, brał udział w zajęciach pilatesu, służył radą i wsparciem. Nawet nie jest świadom tego jak wiele mu zawdzięczam. 

Otwieram drzwi od razu wsuwając się na fotel pasażera. Zapinam pas zwracając się do mężczyzny. 

- Zostałeś oddelegowany do roli mojego szofera?

- Sam się zgłosiłem - rzuca mi szybkie spojrzenie, żeby po sekundzie wyjechać na drogę. - Poza tym jadę w tym samym kierunku, a twoi najbliżsi już niekoniecznie. 

- Mówisz, że podwózki to kolejny bonus, gdy się mieszka blisko Ciebie?

- Najwidoczniej. 

Przyglądam mu się w skupieniu. Ciemne oczy okala rząd gęstych rzęs. Usta układają się w delikatnym uśmiechu. Kilkudniowy zarost gości na policzkach i szczęce. Wygląda na zrelaksowanego. 

Jeszcze jakiś czas temu nigdy bym nie pomyślała, że będę siedziała z kimś takim w jednym samochodzie. Ba, nigdy bym nie pomyślała, że moje życie potoczy się tak jak się potoczyło. 

Wyglądam przez okno. Jest już po 22 i na dworze robi się coraz ciemniej. Budynki zmieniają się raz za razem. Gdzieniegdzie widać osoby wyprowadzające swoje psy na spacery. 

- W ogóle miałem Ci się pytać czy odebrałaś już prawo jazdy - Gonzalez odzywa się, po jakimś czasie. Od razu po podpisaniu kontraktu zaczęłam robić przyśpieszony kurs. Zajął mi całe trzy tygodnie łącznie ze zdaniem egzaminów. Szkoła poszła mi dość mocno na rękę w tej sprawie. 

- Jeszcze nie. Dopiero na środę jestem umówiona po odbiór - informuję go. 

- To może za niedługo to Ty będziesz moim szoferem - żartuje, a ja unoszą kpiąco brew.

- A nie będziesz się bał?

- Nie. Poza tym miałbym czego? - pyta, a w jego oczach dostrzegam iskierki rozbawienia. 

- No ja nie wiem. Wiesz... Gavi ponoć nie jest dobrym kierowcą. Zawsze to ty siedzisz za kółkiem - zauważam. 

Mężczyzna śmieje się na głos kompletnie rozbawiony. Ten widok wywołuje szeroki uśmiech na moich ustach. Spogląda na mnie kątem oka, a ja nie odwracam wzroku. 

- Gavi to zupełnie inna bajka - przesuwa dłonią po włosach. - Poza tym chciałbym Cię widzieć taką przez cały czas - zmienia płynnie temat. 

- Jaką? - pytam zaintrygowana. 

- Uśmiechniętą. Ślicznie wyglądasz, gdy się uśmiechasz - mówi szczerze. Rejestruję, że jego palce zaciskają się na kierownicy, przez co bieleją mu knykcie. Nie wiem jak mam to odebrać. 

- A bez niego jak wyglądam?

Zastanawia się przez chwilę. 

- Jakby ktoś Ci zabił szczeniaczka. 

Prycham pod nosem. Moja reakcja jest moją odpowiedzią. 

- Widziałem, że dorobiłaś się pierwszej fanki. Oczywiście nie wliczając w to rodziny i nas - zagaja, a ja lekko kiwa głową. 

- Na to wygląda. Trochę mnie zaskoczyła - przyznaję. 

- To miłe uczucie, gdy takie dziecko uważa Cię za swojego idola, co? - rzuca mi przelotne spojrzenie. 

- Na pewno dziwne. Nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego mi się przytrafi. 

- Za to ja od pierwszego naszego spotkania wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. 

Zamieram słysząc te słowa. Nie zdobywam się jednak na żaden komentarz przez co resztę drogi pokonujemy w przyjemnej ciszy. Brunet zatrzymuje samochód przed budynkiem. Odpinam pas. Wiem, że proszenie go do środka mija się z celem. Jutro ma ważny mecz i powinien wypocząć. Zamiast tego pochylam się w jego stronę i chwytając go za brodę składam mu na policzku szybki pocałunek. Zarost drażni przyjemnie skórę moich ust i o dziwo wcale mi to nie przeszkadza.

- A to za co? - pyta, gdy odsuwam się od niego. 

- Za wszystko - przechylam lekko głowę. Jego ciemne tęczówki skanują moją twarz. Zagryzam wnętrze policzka i wychodzę z samochodu. Nie odwracając się za siebie podbiegam do budynku. Dopiero gdy wchodzę do środka słyszę, że Pedri odjeżdża.

***

Budzę się zlana potem. Siadam gwałtownie na łóżku, a złe przeczucie eksploduje w moim wnętrzu. Zegarek pokazuje, że jest kwadrans po drugiej. Odrzucam kołdrę i przechodzę do salonu zapalając lampkę. Coś boleśnie ściska mnie w żołądku. Próbuję wziąć kilka uspakajających oddechów, ale to nie pomaga. 

Nagle twarz Pedriego pojawia się przed moimi oczami, a niepokój przepływa przeze mnie kolejną, silniejszą falą. Niewiele myśląc zarzucam na piżamę bluzę, a na stopy wsuwam buty do biegania. Zgaszam lampkę i zgarniając klucze z szafki wychodzę z mieszkania. Zbiegam ze schodów najciszej jak jest to możliwe. Pokonanie czterech pięter zajmuje mi z minutę. Wypadam na zewnątrz i rzucam się biegiem w stronę domu mężczyzny. Jeśli utrzymam to tempo powinnam za jakieś dziesięć minut u niego być. 

Skręcam gwałtownie w kolejną ulicę. Z każdym pokonanym metrem narasta we mnie irracjonalny strach. Nie wiem co się dzieje. Nie wiem skąd we mnie te emocje. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłam. 

Noc jest ciepła. Czuję pot spływający mi wzdłuż kręgosłupa, ale nie przejmuję się nim teraz za bardzo. Teraz moim priorytetem jest zobaczenie zapewne zaspanego Pedriego. Nagle niebo przede mną jakby jaśnieje. Wpadam na ulicę, na której stoi dom Gonzaleza i staję jak wryta. Płomienie liżą...

O mój Boże. 

Rzucam się biegiem. Zauważam tłum ludzi kłębiący się pod posesją zawodnika. Rozglądam się gorączkowo w poszukiwaniu bruneta, ale nigdzie go nie widzę. 

- Pedri! - krzyczę przerażona. 

- Straż już jedzie! - ktoś przebiega obok mnie, ale nie widzę kto to. 

- Ratujcie moje dziecko! 

Kobiecy wrzask przebija się przez panującą dookoła mnie wrzawę. Odwracam głowę w stronę tego głosu. Dostrzegam niską kobietę słaniającą się w ramionach męża. Podbiegam bliżej, a to sprawia, że rozpoznaję w nich rodziców Pedriego. Rozpoznaję ich, bo w zeszłym tygodniu widziałam ich zdjęcia wiszące na ścianie w domu mężczyzny. 

- Gdzie on jest?!  - zatrzymuję się przed małżeństwem. Kobieta ze łzami w oczach rzuca mi zbolałe spojrzenie. 

- W środku. 

Cofam się do tyłu jakby mnie uderzyła. Nie. To niemożliwe. Przeskakuję wzrokiem to na nią to na otwartą bramę. Widzę uchylone drzwi, przez które wylatuje dym. Strach mnie paraliżuje. Stopy jakby wrastają mi w ziemię. Słyszę popłoch panujący wśród ludzi. Słyszę błagalny głos kobiety, która błaga o ratowanie jej dziecka. Myśl, że zaraz stracę kolejną ważną osobę odbiera mi siłę. Fakt, że nie mogłam pomóc tacie i babci uderza we mnie jak obuchem. 

Ale to dopiero śmiech Pedriego rozbrzmiewający w moich uszach sprawia, że coś we mnie pęka.

Im nie mogłam pomóc, ale jemu mogę. 

I to właśnie ta myśl napełnia mnie siłą i sprawia, że moje nogi odrywają się od podłoża. Rzucam się w stronę drzwi. Wrzask matki mężczyzny dociera do mnie jakby z daleka. Nie liczę się z konsekwencjami swojej decyzji. Coś we mnie umiera, gdy wbiegam do płonącego budynku. 

Boże złam mnie, zniszcz mnie, tyle razy ile będziesz chciał, ale nie zabieraj mi Go. Nie, gdy mnie uratował. 

Please stay with me, stay with me / Pedri (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz