Rozdział 7.3

122 26 11
                                    

Hua Cheng wyszedł, życząc Wei Wuxianowi dużo zdrowia, choć ten tracił przytomność na samą myśl, co go czeka po powrocie do jaskini. Wyobrażał sobie stosy zwojów i ten chaos... Nieskończony chaos, który go przytłoczy i nie pozwoli pójść się napić. A może będzie musiał pójść się napić, by zapomnieć o problemach? To też nie był zły pomysł, jak tak o tym pomyślał.

Ubrania czekały na skraju łóżka. Leniwie po nie sięgnął i narzucił bez większych starań, by jakoś wyglądać. Przywiązał pas luźno, do tego narzucił jeszcze wierzchnią szatę i wstał. Nogi miał słabe, zachwiał się już po pierwszym kroku i obawiał się, że nie uda mu się zrobić kolejnego. Na szczęście rozruszał ciało, zanim wyszedł z odbudowanej rezydencji.

Niewiele się zmieniła po pożarze. Jeśli ktoś by go zapytał, to nie widział żadnej różnicy. Podobnie się stało z Miastem Duchów. Wróciło do normalnego, chaotycznego rytmu, zapraszając przechodniów na potrawy z ludzi, niektórzy dalej podejmowali próby okradzenia Demonicznego Patriarchy, a kobiety z domu rozkoszy witały go z daleka i zapraszały do siebie. Musiał przyznać, wyglądały zjawiskowo — pełne energii, z jaśniejszą i zdrowszą skórą, a do tego wydobywał się z nich swego rodzaju blask, który przykuwał uwagę każdego przechodzącego obok mężczyzny.

Wei Wuxian podziękował. Zamiast tego, zabrał ze sobą odrobinę alkoholu, który nadpoczął już w połowie drogi. Niech mówią co chcą, ale nikt nie przekona, że dobry trunek nie ma właściwości leczniczych. Od razu lepiej się poczuł.

Głowa go przestała boleć, a nawet spokojniejszy się zrobił. Więc kiedy dotarł pod swoją pieczarę, potrzebował tylko jednego wdechu, by wkroczyć do środka. Wewnątrz unosił się charakterystyczny zapach zgnilizny. Zdążył do niego przywyknąć przez lata, ale po kilku tygodniach nieobecności na nowo go czuł. Drażnił go w nozdrza nieprzyjemnie i do końca zniechęcił przed wejściem do groty, gdzie stał tron.

— Mistrzu? — usłyszał na korytarzu cienki głos jednej z Panien Młodych. — Mistrzu! — wykrzyczała i rzuciła się w jego ramiona.

Złapał ją w powietrzu i przytulił siebie. Oplotła swoje nogi wokół jego torsu, piszcząc jak małe dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę.

— Tak, tak, wróciłem — zapewnił, gładząc kobietę po włosach.

— Tak się baliśmy, że cię stracimy.

— Nie straciłyście, nie straciłyście — mówił czule, jakby zwracał się do dziecka. — Przepraszam, że was wystraszyłem. Nie chciałem.

— Panie, mój mistrzu! — płakała nadal. — Nie możesz więcej tego zrobić. My nie mamy nikogo więcej.

— Wiem, moja droga. Przepraszam, nigdy więcej tak nie postąpię.

— Jesteś kłamcą, mistrzu. Ostatnio ciągle to nam robisz!

Wei Wuxian wsunął dłoń pod welon kobiety i otarł jej bladą twarz z łez. Nie mógł pozwolić, by ta piękna niewiasta przelewała przez niego łzy. To uderzało w jego honor i dumę! Wstyd. Hańba.

Uśmiechnął się czule. Pochylił nad kobietą, po czym cmoknął ją czule w czoło. Odsunęła się gwałtownie. Nie żyła od wielu lat, jej ciało nie miało prawa reagować, a mimo to wydawało się, że policzki zapłonęły ze wstydu, zalewając się rumieńcami. Dawna uczucie, znane jeszcze za życia, powróciło. Okręciła się na paluszkach i rzekła wstydliwie:

— Jaki z ciebie zboczeniec, mistrzu.

— Zboczeniec? — zdziwił się. — To tylko drobny całusek w czoło — przyjął postawę obronną. — Muszę dbać o swoje Panny Młode, jeszcze ktoś mi was zabierze.

Drunken Dreams of the PastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz