Rozdział 4

15 4 8
                                    

Success is my only motherfuckin' option, failure's not

-Eminem "Lose Yourself"

Levi

Zdam to, dam radę, nie zawiodę matki.

Zdam to, dam radę, nie zawiodę matki.

Zdam to, dam radę, nie zawiodę matki.

Od rana powtarzałem sobie tą jedną formułkę. Nie mogłem przecież zawieść mojej rodzicielki, która od lat pracowała, aby umożliwić mi podejście do egzaminu na prawo jazdy. Bałem się, że jednak mi się nie uda. Na jazdach, co prawda szło mi dobrze, słuchałem instruktora i w ogóle, ale przerażała mnie wizja tych wszystkich skrzyżowań i autostrad. Przerażało mnie samo podejście do zdawania. Test pisemny – 100% w formułkach i zapamiętywaniu byłem dobry. Zawsze miałem lepsze oceny z historii niż innych, logicznych przedmiotów.

Spotkaliśmy się z egzaminatorem niedaleko mojego domu na parkingu. Poszedłem tam na piechotę, ciesząc się cudowną pogodą. Było ciepło i ani jednej chmury na niebie. Woń kwiatów, zasadzonych przy chodniku roztaczała się w powietrzu. Miły zapach.

***

-Zdałem! - wbiegłem do domu wymachując dokumentem.

-Gratulacje synku – dobiegł mnie głos mamy z kuchni.

-Czy to było takie trudne do przewidzenia? - Lucia oderwała na chwilę wzrok od telewizora. - No pokaż to prawko braciszku.

-Było ciężko - odrzekłem. - Już na początku zaliczyłem małą wpadkę, ale egzaminator wtedy nie patrzył. Na szczęście.

-Ale poważne zdjęcie! - siostra wybuchnęła śmiechem. - Czy to naprawdę mój brat bliźniak?

Lucia przyłożyła sobie moje prawo jazdy do twarzy. Rzuciłem w nią poduszką.

-No chyba nie – w dalszym ciągu się śmiała. - Jakiś brzydszy ten bliźniak - udała, że się przygląda mojemu zdjęciu. - Czekaj, czekaj...czy to zdjęcie z drugiej klasy!?

Czułem jak robię się czerwony. Tak, to było zdjęcie z drugiej klasy, ze starą fryzurą i dodatkowo poważną miną. Matka uznała, że pięknie na nim wyglądam i mnie zmusiła do dania go do dokumentu.

-Tak - powiedziałem cichym głosem, ale za chwilę się ożywiłem. - Mniejsza o to, oddawaj prawko.

Lucia spojrzała na mnie, jakbym dał jej niewykonalne zadanie, a następnie się uśmiechnęła.

-Zabierzesz mnie gdzieś? - zrobiła słodkie oczka. - Proooszę - przeciągnęła samogłoskę "o"

-Może kiedyś - wzruszyłem ramionami. - A teraz oddaj moje prawo jazdy.

-No ale może to kiedyś być dzisiaj? - jej ton był słodki i wiedziałem, że coś kombinuje.

Nachyliłem się nad nią, tak aby matka nie słyszała o czym rozmawiamy i szepnąłem jej na ucho.

-Gdzie cię zawieść?

-Wiesz, przydałby mi się prywatny szofer na imprezach - puściła mi oczko. - Dobrze wiemy, że i tak nie pijesz.

-Ty żmijo - nazwałem ją tak, bo przy tej prośbie, wręcz syczała, aby mi dogryźć. - Oddawaj prawko, pomyślimy.

-Kocham cię braciszku - rzuciła dokument na stolik i wskoczyła na mnie.

Przytuliłem ją i odstawiłem na podłogę, wziąłem prawko ze stolika i powiedziałem:

-Jeszcze się nie zgodziłem, żmijo.

Letnie RadościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz