25

20 2 12
                                    

Ranboo widział.
Widział młodego chłopca o ciemnych włosach, potykającego się niemal, gdy w pośpiechu zbierał na łące kwiaty. Widział jak przynosi je on nieco starszemu chłopakowi, który siedział nieopodal na trawie.
Ranboo dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ten siedzący na ziemi to Wilbur, przybierający tylko formę dziecka. Drugim musiał być Schlatt, w końcu to były jego wspomnienia, ale gdyby tego nie wiedział, nie byłby w stanie go rozpoznać.
Gdy Ranboo myślał, Schlatt wręczył kwiaty Wilburowi, a on zaczął zaplatać je w wianek, tłumacząc przy tym jak to robi. Chłopiec próbował naśladować go, a Wilbur śmiał się w głos gdy kwiaty wypadały z jego dłoni lub gdy łodygi plątały się w supły. Schlatt ostatecznie poddał się i krzywiąc się odrzucił kwiaty na bok, bóg w odpowiedzi zaśmiał się głośniej i zmierzwił jego włosy. Rozmawiali przy tym o czymś entuzjastycznie i choć Ranboo nie słyszał słów przeszło mu przez głowę, że tak właśnie powinno zachowywać się rodzeństwo. Właściwie nawet faktyczni bracia nigdy nie wydawali się nigdy być aż tak blisko. 
A potem Ranboo widział jak Schlatt dorasta, bez rodziców, wydawałoby się, że bez nikogo, tylko z Wilburem u boku. Wyrasta na uśmiechniętego nastolatka z łobuzerskimi iskierkami w oczach, który w słoneczne dnie wraz z Wilburem płatał sąsiadom figle, a gdy pogoda nie sprzyjała uczył się od niego gry na przeróżnych instrumentach. Nastolatka, który w najmniejszym stopniu nie przypominał Schlatta, którego miał okazję poznać.
Widział jak pewnego dnia Schlatt obudził się sam i spędził cały poranek szukając Wilbura. Jak biegł ulicami wioski wykrzykując jego imię, z każdą skundą coraz głośniej i głośniej. Jak ludzie, których mijał usuwali się z jego drogi i chowali w domach, ale on, spanikowany, nawet nie zwracał na to uwagi.
I ostatecznie widział jak Schlatt kątem oka zauważył swoje odbicie w oknie mijanego domu.  Z początku nawet nie zatrzymuje się i dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że coś nie jest w porządku. Jak cofa się by przyjrzeć się sobie i niemal krzyczy na własny widok, bo w szybie odbija się niemal obca mu twarz, twarz demona. Lśniące, żółte oczy, niepokojąco przypominające kozie, patrzyły na niego z przerażeniem. Zamrugał kilka razy, a te okropne oczy zamrugały wraz z nim, ale to nic nie dało, odbicie pozostawało niezmienne. Schlatt w odbiciu miał na czole niewielkie rogi, boki jego twarzy zarosło futro, no i oczywiście miał te oczy, oczy o poziomych, prostokątnych źrenicach, oczy diabła.
Schlatt cofnął się od okna. To musiał być sen.

DSMP - Gods AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz