26

12 2 5
                                    

Philza już od wielu stuleci nie odwiedzał krainy umarłych.
Mimo że każdego dnia obchodził się z niezliczonymi duszami, nawet jego odstraszało to miejsce. Musiał przyznać, że i tym razem niechętnie się tam udawał.
Teraz, gdy, zamknięty w swojej komnacie, szkicował w powietrzu świetlisty obrys portalu, potrzebował skupić całą siłę swojej woli by nie wycofać się w ostatniej chwili.
Nie był jednak typem osoby, która łatwo się poddawała. Więc kiedy ostateczne powietrze przed nim ustąpiło i portal otworzył się w pełni, a on miał ostatnią szansę by zamknąć go i zapomnieć o nim na zawsze, wziął krok naprzód.
Zaświaty były przygnębiającym miejscem, a Philzę, gdy tylko do nich wstąpił, pochłonęła woń stęchlizny i uderzyła aura przytłaczającej samotności. Gdyby nie był bogiem pewnie zwróciłby wtedy całą zawartość swojego żołądka.
A potem ich zobaczył, martwych, zagubione dusze błąkające się bez celu. Smutne postacie o pustych oczach, które już dawno zapomniały kim były za życia, przeklęte by przez wieki, raz za razem, ponownie doświadczać swojej śmierci.
Philza zręcznie lawirował między nimi, czujnie, by tylko żadnej nie dotknąć. Kiedyś nie był aż tak uważny. Wciąż pamiętał to lodowate poczucie bezradności, które uderzyło go wtedy, potępieńczy smutek, który niemal zwalił z nóg nawet jego. Już nigdy więcej nie popełni podobnego błędu.
Philza, przyzwyczajony do szybowania w słoneczne dnie, zdecydowanie nienawidził tego klaustrofobicznego miejsca, gdzie w tłoku nie było nawet miejsca, żeby rozpostrzeć skrzydła. 
Nienawidził go, ale nie w pełni, mógł je znieść dla jego władczyni. Dla niej mógł znieść wszystko.
Właśnie do niej teraz zmierzał, tłum dusz przerzedzał się z każdym krokiem, gdy zbliżał się do sali tronowej. Kiedy dotarł pod ogromne wrota wokół niego nie było już niemal nikogo.
Wziął głęboki wdech. Nie widział jej od tysięcy lat i dopiero teraz, gdy był tak blisko, zdawał sobie sprawę z tęsknoty, która do tej pory skryta była gdzieś głęboko w jego sercu. Tęsknoty do której tak się przyzwyczaił, że nie był pewien czy był gotów się jej pozbyć. Przez ułamek sekundy bał się tego co zastanie gdy przekroczy próg.
A potem pchnął drzwi, które ustąpiły pod jego dłońmi i otwarły się skrzypiąc głośno. Jego oczom ukazała się obszerna komnata pogrążona w półmroku, oświetlona tylko delikatną, fioletową poświatą rozchodzącą się od stóp wielkiego tronu na jej środku.
Na tronie siedziała piękna kobieta, niezwykła, nawet gdy jej twarz była ledwo widoczna, skryta za czarnym welonem. Jej suknia, przywodząca na myśl usiane gwiazdami nocne niebo, spływała po prowadzących do tronu schodach niczym mroczny wodospad. 
Oto była, jedyna dobra rzecz w tej przeklętej krainie, zbawienie dla strudzonych oczu potępionych dusz. Ta, która, niczym matka, samodzielnie roztaczała swą opiekę nad każdym z umarłych, bogini ponad wszystkimi innymi boginiami - Śmierć.

DSMP - Gods AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz