8. Nadpobudliwość Fabularna

2.1K 243 68
                                    

OPIS CHOROBY

Działy, które obejmuje choroba: fabuła

Powaga choroby w skali n-itowskiej: 9 na 10 (choroba bardzo poważna)

Częstotliwość występowania choroby: rzadka/średnio częsta

Objawy choroby: zbyt wartka fabuła, zbyt szybka zmiana otoczenia postaci

Powikłania: czytelnik może gubić się w fabule, fabuła zbyt wartka i zbyt nierozwinięta

Zapobieganie: opisywanie kolejnych wydarzeń zamiast przechodzenia od razu do ustalonych punktów fabuły

Leczenie: przymusowe opisywanie wydarzeń, a nie punktów

Skutki uboczne leczenia: poprawa jakości tekstów

SPECYFIKA CHOROBY

Oto i kolejna choroba bez cytatów, bo ponownie musiałabym przepisywać całe akapity albo i całe rozdziały. Mam jednak nadzieję, że damy sobie radę bez cytatów. ;)

Otóż. Tak jak każdy raczej spotkał się z przedstawicielem chorego na Chimeryzm Postaciowy lub Longoleksję, tak samo myślę, że każdy spotkał się z pisarzem chorym na Nadpobudliwość Fabularną. Choroba ta polega na zbyt szybkim i zbyt rzeczowym pisaniu. Często wydarzenia pozornie odległe w czasie znajdują się w tym samym akapicie, niejednokrotnie w tym samym zdaniu. Na przykład wyjście z kawiarni po południu i pójście spać późną nocą znajduje się w tej samej linijce. A całość brzmi później mniej więcej tak:

O czwartej wyszłam z kawiarni i poszłam do domu spać. Obudziłam się rano. Poszłam do szkoły, a kiedy skończyłam lekcje poszłam spotkać się z Harrym.

Zdarzenia pędzą jak konie na gonitwie Kentucky Derby, Preakness Stakes albo Belmont Stakes podczas Triple Crown, bez względu na wszystko, a autor dąży tylko do kolejnego zakańczana punktów, które sam sobie ustalił. Co widać, zresztą. I co jest złe.

Jeżeli wydarzenia nie są ważne, zawsze można ująć je ogólnikowo. Nie ma co opisywać, że na śniadanie zjadłam jedną, średnią kanapkę z żółtym serem (kupionym w sklepie za rogiem) w kształcie kwadrata, z pięcioma dziurami wielkości pięćdziesięciogroszówek o delikatnie gorzkawym smaku, do tego popiłam całość kakaem posłodzonym trzema łyżeczkami cukru trzcinowego z Kuby. Nie ma co pisać, że ugryzłam kromkę i zaczęłam ją przeżuwać, kręcąc żuchwą na prawo, potem trochę w lewo i przenosząc jedzenie na trzonowce, żeby dokładnie je rozgryźć, a potem przełknęłam kawałek używając swoich mięśni gładkich przełyku. Nie, nie, nie! To można, a nawet trzeba ująć ogólnikowo. Ta uwaga tyczy się jeszcze nawet poprzedniej choroby. 

Wybaczcie, Autorzy, ale ja NIE UWIERZĘ, że przez kilka tygodni bohaterka "poszła i wyszła ze szkoły", "wróciła do domu", "poszła spać, a potem się obudziła" i absolutnie nic godnego uwagi się nie wydarzyło. W szkole nie rozmawiała z przyjaciółkami, wracając do domu nie spotkała żadnego menela, a w nocy nie miała żadnego snu. I to przez całą książkę, bo od czasu kiedy się zakochała, świat z kilku miliardów ludzi zwęził się tylko do niej i jej ukochanego. Historia opiera się tylko na kolejnych spotkaniach z ukochanym, a cała reszta jest napisana tylko po to "żeby było" i "żeby zachować pozory normalności". A jeśli już autor wspomina o szkole, że ona w ogóle istnieje, że bohaterka rzeczywiście do niej chodzi, to w 95% pisze o tym tylko po to, żeby ukochany bohaterki mógł ją w szkole spotkać, uratować przed wkurzonymi kolegami albo coś innego. Wszelkie dialogi z nie-ukochanym ograniczone są do minimum, a czytając o kilkugodzinnym spotkaniu z najlepszą przyjaciółką odnosimy wrażenie, że trwało ono zaledwie kilka sekund. 

Wszystko to wynika z jednego problemu: autorka pisze dla siebie. Autorka pisze tylko po to, żeby zaspokoić swoją wyobraźnię i móc sobie wymyślać, że jest główną bohaterką, przez co przechodzi z punktu do punktu, omijając wszystko po drodze. To widać, to czuć, kiedy się czyta. Dlaczego piszę tylko o zakochanych na zabój głównych bohaterkach książek? Bo to najczęściej powtarzający się scenariusz. Naturalnie, Nadpobudliwość Fabularna zdarza się wszędzie tam, gdzie znajdujemy napalonego autora, który najchętniej od razu wylałby cały swój pomysł na papier, tylko nie chce mu się pisać po te 200, 300 stron, nie tylko w romansach. Ale romans jest chyba najbardziej rozpoznawalnych w tej kwestii przykładem... ;)

I znowu powiem coś z własnego doświadczenia: też znam uczucie, kiedy to mamy genialny pomysł na fabułę albo raczej na konkretne punkty fabuły, które najchętniej napisalibyśmy tu i teraz. Trochę brak nam ochoty na opisywanie innych aspektów życia bohatera, więc delikatnie je omijamy, zaznaczając tylko, że "spotkała się ze znajomymi", "zjadła lunch", "poszła do szkoły" itp., nie opisując niczego co działo się na tym spotkaniu, lunchu, w szkole. Od razu przechodzimy do konkretów, nie chcąc zanudzać zwłaszcza nas samych. Efekt? Cztery, pięć, góra sześć rozdziałów naładowanych treścią i zdarzeniami, które są już do przewidzenia (bo kiedy najpierw w ogóle nie opisujemy zdarzeń w szkole, a potem nagle zaczniemy opisywać jakąś lekcję, to czytelnik zorientuje się, że coś ma zaraz się wydarzyć - przykładowo: nasz ukochany ma wpaść na lekcje swojej ukochanej - nie będzie zatem żadnego zaskoczenia i nasze plany biorą w łeb). Fabuła robi się nudna i wydaje się, że ciągle taka sama, bo nasza bohaterka spotyka się tylko z tym seksownym, genialnym chłopakiem, który również własnego życia zasadniczo nie ma - ciągle tylko czeka, by znów spotkać się z główną bohaterką.

Dość znajome, prawda? Takie coś w pewnym stopniu znalazłam nawet w kultowej sadze Zmierzch... Choć nie było zbyt wyraźnie ukazane. ;)

Choroba ponownie najczęściej rozpoznawana jest u pisarek miłosnych fanfiction o boysbandach (choć nie tylko, oczywiście), które to autorki wszystko by oddały żeby być na miejscy swoich bohaterek i być podrywane, adorowane przez swoich idoli. Kolejny dowód na to, że nie należy trzymać się swoich wyobrażeń o piosenkarzach czy piosenkarkach i wyjść naprzeciw wyobraźni. Bo wiele z książek mogłoby być naprawdę dobrych, gdyby tylko trochę lepiej je napisać i nie skupiać się tylko na naszych dwóch zakochanych.

Czyż nie mam racji?

Jako ciekawostkę mogę powiedzieć też, że taką Nadpobudliwość Fabularną można zaobserwować również w telewizji. Oglądał ktoś choć raz paradokumentalne seriale TVN'u? Myślę, że choć raz - tak. Fabuła w takich serialach jest bardzo wartka, bo są to filmy niskobudżetowe i reżyserowie chcą jak najtaniej i jak najszybciej naładować je treścią. Zwłaszcza Szkoła i Szpital -tam tego samego dnia uczniowie potrafią zerwać, powiedzieć o tym przyjaciółce, przyjaciółka zdąży znaleźć nowego, na zabój zakochanego chłopaka i już-już na następnej przerwie zorganizować randkę przyszłej parze, na którą to chłopak przychodzi z kwiatami i czekoladkami, tylko po to, żeby następnego dnia byli śmiertelnie w sobie obaj zakochani, mimo że dzień wcześniej się jeszcze nie znali. A w Szpitalu? Wczoraj wielce kochająca narzeczona na tydzień przed ślubem niesamowicie rozkochała się (w przeciągu... godziny?) w kuzynie swojego narzeczonego, którego widziała po raz pierwszy w życiu. A później? Później jak gdyby nigdy nic "oddała" narzeczonego przyszłej świadkowej, zerwała zaręczyny i zaczęła planować ślub z kuzynem byłego narzeczonego. Przypomnę, że wszystko wydarzyło się w przeciągu... Kilku godzin. Maksymalnie trzech.

Podobało się i popierasz moje słowa? Zostaw po sobie gwiazdkę i/lub komentarz, podziel się z nami swoją opinią! Jeśli chcesz dołączyć do projektu, to również napisz! Z pewnością Ci nie odmówimy. (:

Pozdrawiam,

nothing-important

:)




Anatomia GłupotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz