ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴘɪᴇʀᴡꜱᴢʏ

53 4 19
                                    

Waszyngton, sierpień 2016 roku

ᴇᴛʜᴀɴ

Na szesnastej ulicy w Północno Zachodniej dzielnicy znajduje się budynek mieszalny. Mieści około dwustu piętnastu mieszkań i to właśnie jedno z nich miałem zacząć nazywać drugim domem. Ciekaw jestem czy posiada windę, bo jeśli nie ja i tata będziemy zmuszeni wnosić bagaże schodami.

Mieszkanie pod numerem 206 znajduje się na piątym i ostatnim piętrze z wyjściem na dach. Ojciec uważał takowe za luksus. Tylko czekał aż zacznę wynosić śpiwór i sypiać pod gołym niebem wypatrując gwiazd pomiędzy smogowymi chmurami. Z tej całej ekscytacji zapomniał, że wylądowaliśmy w mieście zostawiając za sobą czyste górskie powietrze i błękit nieba.

Stolica Stanów Zjednoczonych Ameryki miała być naszym nowym startem, choć w głębi serca wiedzieliśmy, że znaleźliśmy się tutaj tylko i wyłącznie z mojego powodu. Musiałem się z tym pogodzić już w chwili, gdy padła decyzja z pakowaniem walizek.

— Co ty na to, żebyśmy poszli pozwiedzać, gdy skończymy się rozpakowywać?

Jeszcze nie dotarliśmy na właściwe piętro, a ten już myśli o wycieczce. Nie mam nic przeciwko. Dobrze byłoby poznać okolice wiedząc, że od poniedziałku codziennie będę wychodził do szkoły. Nie to, żeby nie było map albo GPS-u. Owszem mogłem polegać na elektronice i Google, ewentualnie na ludziach gotowych pokierować we właściwym kierunku.

Jednak nie ma to jak poznawanie terenu na własną rękę.

— Dzisiaj przejdziemy się po dzielnicy, a jutro pojeździmy po mieście.

Słysząc entuzjazm w głosie ojca staram się uśmiechać. Próbował patrzeć na zmiany optymistycznie, choć w głębi duszy wiedziałem, jak cholernie mu ciężko. Prosił, żebym nie wracał do przeszłości i starał zacząć od początku; nowe miejsce, nowe życie.

— Rozchmurz się, Ethan — ściska moje ramię uśmiechając pokrzepiająco. — Potraktuj to jak roczne wakacje z domieszką nauki.

Domieszka nauki przez sto osiemdziesiąt dni w całym roku szkolnym. Zdecydowanie brzmi to jak wakacje i to jeszcze w obcym przeludnionym miejscu. Już tylko czekam na wdychanie smogu, ryk klaksonów, gwar w miejscach publicznych i ciągły wyścig z czasem byleby gdziekolwiek zdążyć.

— Brzmi ekstra. — stwierdzam uśmiechając się szeroko.

Ojciec wie, że kłamię, a entuzjazm na mojej twarzy został wymuszony.

— Doceniam starania. — westchnął, klepiąc mnie po ramieniu.

Drzwi windy się rozsuwają, gdy numer piętra przestaje się podświetlać. Wychodzimy na korytarz. Ojciec ciągnie nasze dwie walizki, kiedy ja targam trzy duże kartony. Nie ważą tony rzecz jasna, choć miło byłoby wreszcie je odstawić.

Podążam krok w krok za ojcem, który sumiennie poszukuje naszego numeru. Nie trwa to długo.

— Wszystko powinno być gotowe. — zapewnia, gdy przekręca klucz. — No i proszę jak ładnie. Dozorca nie kłamał.

Pewnie, że nie kłamał. Tylko wariat oszukałby Komendanta Policji świadomie.

Odstawiam kartony w przedpokoju tuż obok walizek. Przecieram dłonie obejmując spojrzeniem najpierw korytarz, a później resztę pomieszczeń.

Ściany pomalowano na jasno niebiesko, a podłogę wyłożono panelami. Wniesiono kanapę, fotel, zawieszono półki i telewizor. Dodatki też były całkiem przyjemne dla oka; dywan, rośliny, lampy. Trzeba będzie się rozpakować, żeby mieszkanie zaczęło wyglądać jak nasze, ale na pierwszy rzut oka... wszystko wygląda całkiem dobrze.

ᴍɪɴᴇ ꜱʜᴏᴏᴛɪɴɢ ꜱᴛᴀʀOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz