ᴇᴛʜᴀɴ
Kiedy parkuję przed znajomym mi budynkiem dochodzi pierwsza w nocy. Próbuję ogarnąć myśli, które rozsadzają mi czaszkę. Sen byłby jedynym ratunkiem o tej porze, choć szczerze wątpię czy nastąpi w obecnym stanie. Szczególnie iż okolica nie należy do najspokojniejszych.
Wyjmuję kluczyki ze stacyjki gapiąc się na breloczek przedstawiający górę z ośnieżonym szczytem. Uśmiecham się gładząc krawędzie czubkiem palca, gdy nagle mój wzrok napotyka coś niespodziewanego. Marszczę brwi nie mogąc do końca zrozumieć czy zmęczenie powoduje omamy, czy może faktycznie mam do czynienia z damskim artefaktem.
— Ty chyba sobie żartujesz. — mamroczę do siebie, gdy schylam się po jednego buta.
Przejechałem ponad dwanaście mil i ani przez ułamek sekundy nie zauważyłem, co leży pod siedzeniem pasażera. Cholera jasna, odprowadzałem Aster do domu i nie zauważyłem, że przez cały ten czas chodziła boso.
Nie ma mowy, żebym o tej porze jechał w tą samą stronę tylko po to, aby oddać kopciuszkowi jej pantofelki. Jutro też jest dzień... i po jutrze... zresztą ma pewnie jeszcze dziesiątki par identycznych szpilek.
~*~
Wchodząc do mieszkania spodziewam się, że światła będą pogaszone, a tata będzie spał w najlepsze. Wyczekuję chrapania, co przy obecnym wyciu syren za oknem, sąsiedzie z wiertarką, a także wielu innych przykładach zakłócających ciszę nocną, jest po prostu cichym pomrukiem.
Tata jednak nie śpi, a siedzi przy swoim biurku z otwartym laptopem i okularami na nosie. Skupiony na uzupełnianiu dokumentacji podnosi wzrok znad papierzysk i rzuca na mnie okiem, gdy staję w progu jego małego gabinetu.
— Dlaczego jeszcze nie śpisz o tej porze?
— Słucham? — odbija pytaniem na pytanie całkowicie zdziwiony. Śmieję się w duchu, bo nie mam nawet siły podnieść kącików ust. — To ja powinienem zapytać; o której to się wraca do domu?
Wzdycham opierając skroń o framugę drzwi. Powieki same z siebie opadają, a ja już ledwo stoję. Zdaję sobie sprawę, że kontakt międzyludzki mnie męczy. Wewnętrznie czuję się wyżarty z jakichkolwiek chęci do podjęcia ponownej próby integracji.
I to wszystko przez mojego własnego ojca, który wysłał mnie Bóg jeden wie gdzie, i jeszcze ma pretensje, że wracam późno do... jeszcze nie jestem gotów nazwać naszego nowego gniazdka domem.
— Wybawiłeś się za wsze czasy, co? Fajnie było?
— Zastanówmy się — Odchrząkam, po czym zmuszam się do uśmiechu, gdy postanawiam mu streścić, co się ostatnio działo. — Mam za sobą ciężki tydzień w całkiem nowej szkole, w całkiem nowym miejscu i nauki w cholerę. Wykopałeś mnie na imprezę wśród ludzi, którzy sprawili, że moje IQ spadło o piętnaście procent. I chyba się nawet nie wyśpię, bo nasi nowi sąsiedzi korzystają z weekendu. — zauważam, unosząc brodę i klnąc w myślach na ludzi po drugiej stronie korytarza skąd dochodzi głośny rechot i dudniące techno.
To jakiś koszmar.
— Sąsiad ma urodziny i zaprosił znajomych. Powiedział, że do trzeciej powinni się rozejść.
— Ekstra — mamroczę pod nosem i zaciskam kąciki ust.
Naprawdę muszę znaleźć jakieś ciche miejsce w okolicy. Park, biblioteka, bezludna wyspa, cokolwiek.
— Dokonałeś z kimś wymiany? — pytanie taty wyciąga mnie z zamysłu.
Skina na mnie brodą, więc oglądam się ze wszystkich stron aż odnajduję to, o co pyta.
CZYTASZ
ᴍɪɴᴇ ꜱʜᴏᴏᴛɪɴɢ ꜱᴛᴀʀ
Roman d'amour#1 Dylogii "𝒀𝒐𝒖'𝒗𝒆 𝒃𝒆𝒆𝒏 𝒎𝒊𝒏𝒆..." 𝐄𝐭𝐡𝐚𝐧 𝐖𝐚𝐥𝐤𝐞𝐫 to chłopak, którego drugie imię powinno brzmieć Kłopoty. Razem z tatą przeprowadzają się do Waszyngtonu, aby zacząć wszystko od nowa. Niestety starania zachowania czystej karty le...