ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴘɪᴀ̨ᴛʏ

40 3 6
                                    

ᴇᴛʜᴀɴ

Weekend spędziłem z ojcem na zwiedzaniu miasta; znaleźliśmy kilka dobrych restauracji i wybraliśmy się na miejski koncert w parku. To były spokojne miłe dwa dni, w których miałem zapomnieć o piątku i całym zamieszaniu z nim związanym. Postanowiłem skupić się na nauce i wybrać w końcu dodatkowe zajęcia, na które powinienem się zapisać do końca tygodnia. Wciąż gdybałem nad wolontariatem, a gazetką szkolną, o czym rozmawiałem z Owenem w przerwie na lunch.

Oczywiście, że musiał wybrać trybuny na boisku szkolnym. Tłumaczył się, że chce się dotlenić przed kolejną lekcją. Dziwił natomiast fakt, że gały wlepiał jedynie w drużynę ganiającą za piłką.

— Członkowie prowadzący gazetkę potrzebują fotografa. Poprzedni się wyautował i stwierdził, że koleżanka załatwiła mu angaż w teatrze. W zeszłym roku zagrał Romea.

Nerd najwyraźniej uważa, że ta informacja jest mi potrzebna do pełni szczęścia. Pełnią szczęścia byłoby niewspominanie jakichkolwiek dzieł Szekspira, a już na pewno nie ta o nieszczęśliwych kochankach z Werony.

— Jak ci idzie z aparatem?

— Chyba całkiem nieźle. — przyznaję, choć od roku nie miałem do czynienia z owym urządzeniem.

— Nieźle to trochę za mało, ale może się tylko zgrywasz.

Uśmiecham się kącikiem ust wzruszając ramionami.

Przez kolejne kilka minut siedzimy w milczeniu gapiąc na Michaela i jego kumpli odbębniających trening pod czujnym okiem trenera. Ostatnie na co mam ochotę to kibicować komuś takiemu jak Weeks. Owen oczywiście nie może mieć pojęcia, co się działo na domówce, na której się nie pojawił.

Udaję ślepego, który nie zauważa zachwytu malującego się na twarzy Owena, kiedy wstaje z miejsca i wiwatuje, gdy kapitan strzela gola.

— Możesz celować znacznie wyżej. — stwierdzam jasno i wyraźnie.

Nerd zaprzestaje klaskania i łapie się pod boki gapiąc na mnie jakbym mówił w zupełnie innym języku. Nie rozumie, co mam na myśli, a ja nie zamierzam mu tego tłumaczyć.

~*~

Myję ręce i przepłukuję twarz w toalecie tuż przed udaniem się do domu po zajęciach. Miałem zamiar znaleźć kogoś z członków kółka redakcyjnego, jednak jak na złość nikogo nie było. Jakby przeczuwali, że nowy uczeń postanowił zaburzyć ich działanie na rzecz życia szkoły.

Rozważam inne opcje, w których nijak się nie sprawdzę, gdy nagle nie wiadomo skąd drzwi otwierają się z hukiem, a do toalety wchodzi znajoma postać.

Cały się spinam na widok Michaela, którego wyraz twarzy zdradza więcej niż mogłyby słowa. Przez ułamek sekundy przechodzi mi przez myśl, żeby schować się w kabinie, ale już jest za późno.

Mike rusza w moją stronę, a moje stopy zdają się przykleić do płytek podłogowych.

— Ty parszywa gnido!

Wszelka obelga padająca z ust tego typa spływa po mnie jak woda po kaczce.

— Nie masz prawa wpraszać się do mojego domu i rozpieprzać mi imprezy! — syczy na mnie przez zęby, gdy łapie za fraki i przyszpila do ściany. W ostatniej chwili pochylam głowę, żeby nie uderzyć nią o twardą powierzchnię. — Patrz na mnie jak do ciebie mówię!

Znam ten ton zbyt dobrze, bo zdążył mi się wryć w pamięć piątkowego wieczoru. Obrazek skulonej na podłodze dziewczyny znów malował się przed moimi oczami. Teraz jednak to ja byłem workiem treningowym, na którym Weeks miał zamiar się wyładować.

ᴍɪɴᴇ ꜱʜᴏᴏᴛɪɴɢ ꜱᴛᴀʀOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz