dziesiąty

436 24 0
                                    

- Lucille. - krzyknął mój tata z dołu.

- Przyjdź do mnie na chwilę. - odłożyłam telefon na łóżko i zeszłam, jak mnie prosił.

- Tak tato? - Pojechałabyś ze mną dzisiaj na trening i pomogła przy ogarnięciu dokumentów na wyjazdowy? - zapytał z nadzieją.

- Umm... Jasne. - powiedziałam bez entuzjazmu.

- Świetnie. Wyjeżdżamy za pół godziny.

*

Kiedy wysiadłam z auta i zauważyłam grupkę piłkarzy, od razu przypomniało mi się, że tam Harry, a ja tak jakby nie mam ochoty go widzieć. Nie wiem jakim sposobem, ale moje nastawienie do tego chłopaka, diametralnie się zmieniło. Z osoby, u której zielone oczy, uśmiech i loczki wywoływały u mnie przysłowiowe motylki w brzuchu, w osobę, która irytuje mnie samym sobą. Nie zrozumcie mnie źle, dalej jest słodkim loczkiem, ale kiedy się odzywa, czar pryska. Mimo wszystko obiecałam tacie pomoc, a ja obietnic dotrzymuję. Więc bez względu na to czy lokowata wersja Lorda Voldemorta (bo jego imienia już nie wolno wymawiać) tam jest czy nie. Skierowałam się więc do gabinetu ojca, mijając chłopaków, rzucając im krótkie "cześć". Nie zauważyłam wśród nich LV. Pomyślałam więc, że go nie będzie. Jednak zważywszy na moje szczęście (wyczujcie ten sarkazm) kiedy tylko weszłam do budynku usłyszałam dobrze mi znaną chrypkę za sobą.

- Lu, jak miło Cię znowu widzieć.- zaświergotał jak pięciolatek w Boże Narodzenie.

- Chciałabym powiedzieć to samo, ale uczono mnie, że nie wolno kłamać. - uśmiechnęłam się sztucznie i go wymięłam. A miało być tak pięknie.

notka rano

sport || h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz