Rozdział 1

107 11 72
                                    




Jak on na Merlina się tu znalazł? Alphard zganił się w myślach, bo akurat na to pytanie odpowiedź dobrze znał.

Absynt. Absynt i urażona duma, jego dwie największe słabości.

I Francis Greengraas, jego najlepszy przyjaciel, który przez ostatnie dwadzieścia lat powstrzymywał go od robienia największych głupot. Jeszcze do niedawna nadal wspólnie cieszyli się typowymi dla kawalerskiego życia rozrywkami, pomimo niedawnego ożenku przyjaciela, wymuszonego przez żądających wnuków rodzicieli. O ile posiadanie młodej żony niespecjalnie wpłynęło na nawyki Francisa, o tyle pojawienie się na świecie małego synka, zupełnie zatrzęsło jego priorytetami.

Skutkiem tego Alphard tradycyjnie spędzał lato na lazurowym wybrzeżu tym razem pozbawiony obecności przyjaciela. Oczywiście w okolicach Saint Tropez miał dość znajomych, by mieć co robić, jednak z jakiegoś powodu nie mógł znaleźć sobie miejsca, co usiłował zamaskować coraz większą ilością alkoholu, a nawet innych używek od których do tej pory stronił.

Nie za bardzo pamiętał, od czego dwa wieczory wcześniej zaczęła się cała dyskusja z grupką hałaśliwych Francuzów. Chyba pozwolił sobie na jakiś, niezbyt pewnie uprzejmy komentarz, że cała Maryslia była ostatnio pełna nuworyszów bez klasy, co z jakiegoś powodu ich uraziło. Nie, żeby miał coś przeciwko ludziom samodzielnie dochodzącym do dużych pieniędzy. Wręcz przeciwnie, jako Ślizgon z krwi i kości cenił w ludziach ambicję i inicjatywę. Nie dało się jednak ukryć, że generalnie ten typ ludzi miał nieznośną skłonność do obnoszenia się z nowo zdobytym bogactwem, jakby komuś naprawę miało ono zaimponować.

Od słowa do słowa, trzech młodych Francuzików śmiało mu zarzucić, że bez rodzinnych pieniędzy nie przeżyłby tygodnia. Takiego oszczerstwa oczywiście nie sposób było puścić płazem. Po kolejnej wymianie werbalnych ciosów Alphard stwierdził, że zupełnie dobrze poradziłaby sobie nie tylko bez pieniędzy, ale i różdżki oraz zasugerował, że w takim razie mogą się założyć, co też ochoczo uczynili.

Warunki zakładu były dość proste. Tydzień bez możliwości używania różdżki i pieniędzy w dowolnym miejscu na świecie. No może nie zupełnie dowolnym, bo świstokliki nawet te międzynarodowe miały jednak ograniczony zasięg, więc w grę wchodziła zachodnia Europa oraz może północ Afryki. Tak czy inaczej, świstolik zakupiony na ten cel u dość szemranego handlarza był ustawiony na losową lokalizację w zasięgu zaklęcia. Jeden z Francuzów rzucił na jego różdżkę Namiar, by wykryć potencjalne użycie magii, choć Alphard uważał, że dżentelmenowi wystarczyłoby jego słowo, ale co było poradzić.

Ubrany w mugolską koszulkę i jeansy tak ostatnio modne z powodu tych wszystkich filmów o Dzikim Zachodzie, z torbą do której spakował różdżkę, parę rzeczy na zmianę, szczoteczkę do zębów i zestaw do golenia, zgodnie z umową w środę w południe stawił się w klubie przy samej plaży, gdzie doszło do nieszczęsnego zakładu.

Cóż właściwie jak na razie, nie miał powodów do narzekania. Nadal nie miał pojęcia, gdzie przeniósł go, ukryty pod postacią zapalniczki świstoklik, ale przynajmniej nikt go nie widział. Wylądował na środku pastwiska, więc jedynymi świadkami jego nagłego pojawienia się znikąd, było kilka pasących się nieopodal krów, które jednak szybko przeszły do porządku dziennego na tym dziwnym wydarzeniem. Było zdecydowanie chłodniej niż w Saint Tropez, więc podejrzewał, że rzuciło go gdzieś na północ. Intensywna zieleń otaczających go pastwisk i dająca się wyczuć w powietrzu sól sugerująca bliskość morza, przywodziła mu na myśl rodzinną Anglię, ale to pewnie byłoby za proste. Podejrzewał, że rzuciło go gdzieś na północ Francji, co też nie byłoby złe, skoro francuskim posługiwał się właściwie tak dobrze, jak angielskim.

Wprawdzie po cichu liczył, że świstoklik zaprowadzi go do Włoch, które były jednym z jego ulubionych krajów. Podczas tradycyjnej dla czarodziejów z jego kręgu podróży po świecie, którą odbył po skończeniu Hogwartu, to właśnie we Włoszech spędził najwięcej czasu. Wspaniale zachowane magiczne artefakty, olbrzymie biblioteki pełne białych kruków, cudowne jedzenie i piękne, zawsze uśmiechnięte kobiety. Czego można było chcieć więcej? Gdyby wylądował na przykład w Rzymie, zatrudniłby się po prostu przy robieniu pizzy w jednej z tych cudnych knajpek przy Tybrze, w których całymi dniami przesiadywał, czytając kolejne książki. Nocleg zapewne też jakiś by zawsze znalazł, wszak Włoszki słynęły z gorącego temperamentu.

Gwiazda za mgłą [Alphard Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz