Kierując się oznaczeniami na rozdrożu, Alphard po godzinie dotarł do maleńkiego miasteczka o wdzięcznej nazwie Courtmacsherry. Właściwie miasteczko wydawało się określeniem nieco na wyrost. Cała osada ograniczała się bowiem do jednej biegnącej wzdłuż plaży ulicy i kilku rzędów malutkich domków. Kolorowe domy w pierwszej linii zabudowań wyglądały na najbardziej reprezentacyjne, tutaj też dostrzegł kilka szyldów promujących małe sklepiki i jakieś zakłady rzemiosła.Miasteczko nie leżało nad samym morzem, tylko czymś w rodzaju zatoki, albo obszernego rozlewiska, co pewnie zapewniało ochronę przed kaprysami morza. Na wzgórzu wznoszącym się lekko w głąb lądu dostrzegł mały kamienny kościół, otoczony mikroskopijnym cmentarzykiem, oraz kilka większych domów, które zapewne musiały mieć zjawiskowy widok na zatokę, zwłaszcza o zachodzie słońca. Na nabrzeżu cumowało trochę małych rybackich łódek, z których większość sprawiała wrażenie, jakby czekał je już tylko ostatni rejs przed pójściem na dno. Kręciło się tam też kilku mężczyzn przygotowujących się do wyjścia w morze albo właśnie z niego wracających, ciężko było ocenić.
Trafiwszy w końcu między ludzi, Alpharad poczuł się trochę nieswojo. Miał nieodparte wrażenie, że wszyscy się na niego gapią, co pewnie było prawdą. Dopiero na drogowskazie przy wejściu do miasteczka zauważył nazwę, która cokolwiek mu mówiła i pozwoliła się zorientować, w którym obszarze Irlandii się znajdował. Według znaku, Cork znajdowało się trzydzieści mil na północny-wschód, co oznaczało, jeśli mógł ufać swojej szczątkowej wiedzy z geografii, że znalazł się na południowo-zachodnim krańcu wyspy, w jednym z jej najbardziej odciętych od świata obszarów. Siłą rzeczy żyjąca tu społeczność musiała być bardzo hermetyczna, co oznaczało, że powinien bardzo uważać na słowa. Zapewne nadepnięcie na odcisk jednej osobie równało się zatargowi z całą wioską, a czegoś takiego przecież by nie chciał.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zejść na nabrzeże i nie zapytać, kręcących się tam mężczyzn, czy nie potrzebują kogoś do pracy, ale wydało mu się to trochę zbyt rzucające się w oczy. Zauważywszy szyld mugolskiej poczty, stwierdził, że może to będzie lepsze miejsce do dyskretnego zaczerpnięcia informacji o okolicy. Kiedy wszedł do środka, mały dzwoneczek obwieścił jego pojawienie się, co natychmiast przykuło uwagę stojącą za ladą tęgiej, wpół rudej, wpół siwej kobiety koło sześćdziesiątki.
– Pan do pracy do O'Brienów? – rzuciła zamiast dzień dobry, a Alphard niemal roześmiał się w głos.
Naprawdę, czy ktoś prócz niego mógł mieć takie szczęście? Nawet nie zdążył się odezwać, a los sam zesłał mu rozwiązanie jego problemów. Szkoda, że żaden z nadętych Franzucików tego nie widział. Oto jak szczęście sprzyja tym, którzy na to zasługują.
– Na to wygląda – przytaknął, posyłając kobiecie szeroki uśmiech.
– Jezusie, Maryjo i Józefie, co to za akcent? Jest pan z północy? Jak żyję, nie słyszałam, żeby ktoś tak cudacznie mówił.
Alphard mógłby powiedzieć dokładnie to samo, zważywszy na to, że ledwo rozumiał, co kobieta z siebie wyrzucała. Niemiłosiernie przeciągnięte samogłoski zlewały mu się w jedno słowo, którego ogólnego znaczenia mógł się jedynie domyślać.
– W każdym razie, dobrze, że pan się w końcu pojawił. Dziewczyna O'Brienów wściekła się, że pan się spóźnił. Jutro chcą zacząć żniwa, a kto ma to wszystko obrobić, jak tam same dzieciaki? – rzuciła, jakby Alphard naprawdę mógł w jakikolwiek sposób odpowiedzieć na to pytanie. – Powinna zaraz wracać z mleczarni, to panu powiem, jak będzie przechodziła. Ktoś pana podwiózł z Timoleague?
Alphard mruknął coś, co mogło być zarówno potwierdzeniem, jak i zaprzeczeniem, bo niestety nie miał pojęcia, w jakiej odległości znajdowała się miejscowość, o której mówiła kobieta. Szczęściem pracownica poczty należała do tego rodzaju ludzi, którzy wolą mówić niż słuchać, bo nie czekając na bardziej wyczerpującą odpowiedź, podjęła kolejny wątek.
CZYTASZ
Gwiazda za mgłą [Alphard Black x OC]
FanfictionLato 1955 roku. Trzydziestoletni Alphard Black wiedzie beztroskie życie arystokraty z czystokrwistej rodziny. Pomnaża rodzinny majątek, a w międzyczasie bez oporów korzysta ze swojego statusu, koneksji oraz wszelkich rozrywek dostępnych dla zamożneg...