Ulice, którymi szli, były puste o tej porze – dochodziła już północ, więc tak naprawdę jedyne osoby, które mijali, albo szły właśnie do pobliskiego pubu, albo z niego wracały. Całkiem dobrze więc się złożyło, bo mogli nieco wyluzować, na co ostatnio nie było czasu, bo przecież Avoy ganiał ich po mieście, każąc szukać Eiry.
Blake miał prawdziwe problemy z opanowaniem zadowolonego uśmiechu za każdym razem, gdy patrzył na zakochane ptaszki. Zarówno Quinn, jak i Eira, robili do siebie maślane oczy, kiedy ta druga osoba akurat nie patrzyła, co wyglądało dość śmiesznie. Przez cały czas jednak rozmawiali, aż nawet doszło do takiego momentu, że pogrążyli się w rozmowie, kompletnie nie zauważając nawet Blake'a i Kaisera, którzy szli przodem.
Rudzielec z zadowoleniem stwierdził, że Eira była w porządku i Quinnowi wcale nie odbiło, gdy oznajmił, że się w niej zadurzył. Samo to, że ich nie wyzywała, było miłą odmianą i gdyby tylko okoliczności były inne, kibicowałby im z całego serca.
A Quinn? Blake chyba nigdy nie widział go aż tak zapatrzonego w jakąś dziewczynę. Pewnie, kumpel nie raz smalił cholewy do przypadkowych lasek, które spotykali w klubach, ale nigdy aż do takiego stopnia jak teraz. No i doskonale było widać, że był zazdrosny o Kaisera, całe szczęście jednak Eira nie była nim zainteresowana.
No właśnie, Kaiser. Z jakiegoś powodu nie dobierał się do dziewczyny. Naprawdę dotrzymał słowa i utrzymał fiuta w gaciach, co przecież było istnym cudem! Blake wyczuwał jednak w tej przemianie jakieś drugie dno – coś musiało się stać, że chłopak nie był sobą. Pytanie tylko, co takiego?
Nagle wielkie ramię Kaisera zatrzymało Blake'a w miejscu.
-Co jest?
Brunet pokręcił jednak głową, wpatrując się w ciemną ulicę przed nimi. Blake więc poszedł za jego przykładem i pozwolił swojej aurze zbadać otoczenie, aż wreszcie napotkała dokładnie to, co tak szybko wyczuł jego przyjaciel.
-Kurwa... - zaklął rudzielec.
Serpenty. I to nie jeden i nie dwa.
Cztery pieprzone bestie czaiły się w cieniu, zdecydowanie zbliżając się w ich stronę, a oni mieli przecież aż dwa problemy ze sobą: Quinna, który zdecydowanie nie mógł walczyć, bo przecież nie mógł wychodzić z domu, a gdyby coś mu się stało, zaraz byliby spaleni, no i Eirę, której musieli bronić za wszelką cenę. To samo musiało dziać się teraz w głowie Kaisera, który spojrzał na zakochaną parkę i zaklął szpetnie.
Blake'owi ścisnął się żołądek i odwrócił się pospiesznie, bo nagle na drugim końcu ulicy wyrosły kolejne dwa Serpenty, tym samym odgradzając im drogę ucieczki. Gdyby tylko Eiry nie było z nimi, bez problemu przenieśliby się jak najdalej stąd i wezwali wsparcie, a tak byli tu uziemieni, bo przecież nie potrafili przenosić się z kimś, a żeby uciec, i tak musieliby przedrzeć się przez mur utworzony przez te ohydztwa.
Musieli więc zostać i walczyć.
I przeżyć.
No i po wszystkim nie mogli powiedzieć nikomu, co zaszło.
-Quinn – silny głos Kaisera sprawił, że Blake maksymalnie skupił się na nadchodzącej walce. - Schowajcie się za śmietnikiem i nie wychodźcie, zrozumiano?
Patrząc na przerażoną twarz Eiry, było jasno widać, że całkowicie się z tym zgadzała, bo zbladła śmiertelnie i schowała się za blondynem, trzymając go mocno za rękę i trzęsąc się ze strachu.
-Przecież mogę wam pomóc – Quinn zaczął protestować, ale Kaiser szybko go uciszył.
-Nie. Teraz to bezpieczeństwo Eiry jest dla ciebie najważniejsze, jasne? Schowajcie się, a kiedy droga będzie wolna, zabierz ją jak najdalej stąd.
Najwyraźniej Quinn zrozumiał powagę sytuacji – kiwnął głową i czym prędzej wciągnął dziewczynę w cień za wielkim śmietnikiem.
-Wiesz, że i tak ich widzieli – mruknął Blake z rezygnacją.
-No raczej – powiedział miękko Kaiser, pospiesznie analizując ich położenie. - Ale dzięki temu wiemy, w którą stronę Serpenty będą się kierować, żeby dostać się do łatwych kąsków.
-A jeśli się przez nas przedrą?
Brunet odrzucił resztkę swojego napoju gdzieś w bok, a plastikowa nakładka odpadła, pozwalając coli rozlać się na betonie.
-Niech spróbują.
Co jak co, ale rudzielcowi od zawsze imponowała pewność siebie, którą miał Kaiser. A jeśli dołożyć do tego jego waleczność, to wychodziła z tego bestia zdolna rozszarpać wszystko gołymi rękoma, co Blake nie raz miał okazję widzieć.
Gdyby tylko w tym wszystkim było mniej głupoty, która póki co sprawiała, że zapał jego przyjaciela balansował na granicy samobójstwa, wtedy chłopak byłby niepokonany.
Oby tym razem jego lekkomyślność nie dała o sobie znać, bo przecież już byli w czarnej dupie – nigdy nie walczyli aż z tyloma Serpentami naraz, a do tego będąc tak naprawdę tylko we dwójkę.
-Wsparcie? - zaproponował więc przytomnie Blake.
-Po co? - warknął Kaiser, zerkając w stronę Quinna i Eiry ukrytych za śmietnikiem. - Żeby ich rozdzielili? Wsparcie wchodzi w grę tylko wtedy, kiedy będziemy już pewni, że ich nie pokonamy.
Wow... Blake naprawdę nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał – on naprawdę chciał, żeby tamta dwójka była razem? W tajemnicy przed wszystkimi, bo przecież Gwardziści nie mogli się z nikim wiązać? Czyżby nagle chłopak wykształcił serce?
Jego rozważania zostały szybko zakończone przez syk, który wypełnił powietrze, gdy Serpenty zaczęły podchodzić bliżej – Blake szczerze nienawidził tego dźwięku, tak jak nienawidził ich zgniłozielonych oczu, które zawsze patrzyły na niego tak, jakby te potwory były w stanie dojrzeć najgłębsze zakamarki jego duszy.
No i, tak po prostu, Serpenty były naprawdę obrzydliwe.
-Avoy nas zabije – westchnął Blake, starając się realnie oszacować ich szanse, ale coraz mniej mu się to podobało.
-Może nie zdąży – odparł Kaiser z uśmiechem, na co rudzielec mógł już tylko wywrócić oczami i odwrócić się przodem do nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Podzielili się nierówno, bo to jemu przypadły w udziale dwa Serpenty, ale Blake nie miał nawet zamiaru się o to wykłócać, bo wiedział, że nie miał szans równać się z nakręconym na spuszczenie wpierdolu Kaiserem, a i tak najważniejsze było w tamtej chwili to, żeby utrzymać te cholerstwa jak najdalej od Eiry.
Wreszcie to Serpenty zaatakowały jako pierwsze, Blake jednak zareagował w ułamku sekundy i zablokował oba uderzenia. Taktyka potworów polegała głównie na tym, żeby dorwać się do szyi przeciwnika i ją rozgryźć, najważniejsze więc było chronienie tej części ciała. Te potwory jednak, kiedy były już wystarczająco zniecierpliwione, próbowały zacisnąć zęby na czymkolwiek, trzeba więc było uważać, żeby nie dać im się zakleszczyć, bo ich zęby jadowe już czekały wtedy w gotowości. Całe szczęście Serpenty miały słabą kontrolę nad swoimi kończynami i machały łapami jak opętane, odsłaniając brzuch i aż prosząc się o to, żeby wyrwać im rękę czy dwie.
Korzystając z okazji, Blake kopnął pierwszego gada prosto w pierś, na co ten poleciał do tyłu, potykając się o swój własny ogon, a drugiemu szybkim ruchem podciął nogi, powalając go na ziemię. Nie myśląc wiele, bo nie było na to czasu, chłopak wyszarpnął sztylet i rzucił się na Serpenta, zanim ten zrozumiał w ogóle, że wylądował na ziemi, po czym podciął mu gardło.
Pech chciał, że jego koleżka zdążył już się podnieść i teraz oplótł Blake'a ramionami w pasie, a chwilę później ugryzł go w bark, co bolało jak skurwysyn i nie szło się do tego przyzwyczaić, bo jad buszujący powoli w ciele za każdym razem ostro dawał w kość.
Nagle Serpent puścił go i Blake zerwał się szybko na nogi – to Kaiser go wyratował, zrywając z niego bestię i bez większego problemu oddzielając jej łeb od tułowia. Nie było czasu na podziękowania, bo – sądząc po ilości zwłok – zostały im jeszcze trzy potwory do rozwalenia.
Ignorując ból prawego ramienia, Blake rzucił się w wir walki.
CZYTASZ
The Guard 1: The Unseen
Romans*Pierwsza część planowanej serii* *Nowe rozdziały w każdy wtorek i piątek* Wojna z Serpentami nigdy nie była łatwa, ale nikt nie spodziewał się nawet, że sprawy mogłyby przybrać taki obrót - co jak co, ale zasadzanie się na cywila Rex'ów było napraw...