Epilog

456 40 3
                                    

Rok później.

Powoli uczyliśmy się nowej rutyny. Emma spędzała w Paryżu więcej czasu niż w Waszyngtonie, stając się ogromną fanką pracy zdalnej. I tylko dzięki ogromnej uprzejmości Wilsona mogła sobie pozwolić na tak częste podróże i wypełnianie swoich obowiązków na odległość. Cóż mogłem poradzić, korzystałem z tego faktu ile mogłem. W końcu miałem ją blisko, spędzając z nią możliwie najwięcej czasu jak to tylko możliwe. Ale jak mógłbym nie odczuwać entuzjazmu na samą myśl o wspólnie spędzonych wieczorach.

Niedługo po całym incydencie a właściwie przyznaniu się do wszelkich nieprawidłowości opuściłem Stany, choć na poważnie zastanawiałem się nad powrotem. Tym razem rozegrałem to jednak zgodnie z prawem, bez dyktowania warunków fikcyjnego małżeństwa. Za kilka tygodni zamierzałem wrócić do Waszyngtonu. Firma prosperowała na tyle dobrze, że nie musiałem obawiać się o jej funkcjonowanie podczas mojej nieobecności.

Coraz częściej zaczynałem myśleć o stabilizacji i miejscu, które mogłoby być naszym domem. I tylko jedna myśl powstrzymywała mnie przed wpłaceniem depozytu na nieruchomość, którą znalazłem.

Emma.

Teraz tylko musiałem ją namówić żeby za mnie wyszła.

Na poważnie.

Przez ostatni tydzień unikałem rozmowy z Emmą o wspólnym wyjeździe niczym ognia. Ta kobieta niczym najprawdziwsza czarownica potrafiła rozgryźć mnie jeszcze zanim zdołałem się odezwać. Nie sądziłem jednak, że będzie tak podekscytowana na najbliższe wakacje. Zwłaszcza, że zaplanowałem dwutygodniowe wczasy w St. Moritz. Znanym kurorcie narciarskim, w którym spędzałem mnóstwo czasu za dzieciaka. Mogłem tylko się domyślać, że było to podyktowane pojawieniem się Olive oraz Stevena i ich małej wersji, która skradła jej serce jeszcze zanim w ogóle pojawiła się na świecie.

- Naprawdę nie musisz tłumaczyć mi prawa grawitacji czy siły tarcia na stoku, wiem jak mam jeździć Benjaminie.

- Ależ oczywiście, że świetnie ci idzie, po prostu mogłoby być jeszcze lepiej.

- Czyli sądzisz, że sobie nie radzę na stoku?

Miałem zamiar od razu zaprzeczyć, ale moja dziewczyna uniosła brwi i uśmiechnęła się niewinnie, drocząc się ze mną.

- Jutro pójdzie ci już znacznie lepiej. Po prostu postaraj się nie wywracać za każdym razem gdy nabierasz prędkości.- odpowiedziałem rozbawiony, przypominając sobie jej nieudolne próby zjazdu.

Emma zmarszczyła czoło, a jej usta zacisnęły się i miałem świadomość, że jej ruchy i mimika dają mi znać bym dokładnie zastanowił się co zamierzam powiedzieć dalej. Pochyliłem się i złapałem ją w talii, zaskakując ją na tyle, że pisnęła głośno. Uspokoiła się jednak, unosząc zadziornie twarz by mi się przyjrzeć.

- Przepraszam.

Ucałowałem ją w czubek nosa, sprawiając, że zachichotała. Skupiłem się na piegach na jej policzkach i szczerym uśmiechu gdy uniosła kąciki swoich ust. Jej uśmiech i piegi były pierwszymi na co zwróciłem uwagę gdy ją poznałem. To jak naturalna była gdy się śmiała, marszczyła zabawnie nos i poważniała za każdym razem gdy pojawiałem się tuż obok, rozczulało mnie za każdym razem jeszcze bardziej.

Przypominam sobie moment gdy wyjechałem ze Stanów zostawiając ją na miejscu bez wyjaśnień. Głupiałem przez cholerne dziesięć długich dni, zastanawiając się co ja najlepszego wyczyniam. Nie mogłem jednak już wrócić, likwidując tę możliwość jak tylko przyznałem się do wszelkich nieprawidłowości przed swoimi prawnikami. Nie miałem wizy, a swoją głupotą zaprzepaściłem możliwość jej przedłużenia na kolejny rok.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 06 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wiza na miłość ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz