rozdział VII

337 28 178
                                    

Było około pierwszej, kiedy do salonu weszła moja mama i podeszła od razu do mnie. Leżałem na jednej z kanap, nogi miałem zarzucone na oparcie i czytałem książkę, którą wcześniej wziąłem z domowej biblioteki. Isabel zlustrowała mnie wzrokiem, więc westchnąłem i usiadłem w miarę prosto, opuszczając stopy na jasny dywan.

– O której wczoraj wróciliście? – zapytała. Ona i ojciec wiedzieli o tym, że zabieram Anthony'ego na mecz Archibalda, bo nie miałem zamiaru zmieniać swoich planów przez tego grzdyla. Wzruszyłem ramionami.

– Po północy jakoś – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Widziałem jak mama przygryza dolną wargę i marszczy brwi. Oho, była niezadowolona, ale nie chciała tego pokazywać.

– Nie powinieneś tak późno z nim wracać. Jest chory i potrzebuje dużo odpoczywać, a nie latać za tobą i twoimi znajomymi.

– To mogliście go zabrać ze sobą – powiedziałem i ponownie zająłem się książką, byleby na kobietę nie patrzeć.

Słyszałem jak Isabel westchnęła i usiadła obok mnie na kanapie. Od razu poczułem zapach jej wyrazistych, kwiatowych perfum.

– Wiesz, że nie mogliśmy. Tak samo jak ty nie powinieneś go ze sobą ciągnąć – wyjaśniła, zabierając mi książkę z rąk. – Zresztą ciebie też tam nie powinno być.

Popatrzyłem na nią zdenerwowany.

– I tak kontrolujecie wszystko, co robię. Dlaczego, choć raz, nie mogę zrobić tego, co chcę? Jestem dorosły, do cholery.

– Wziąłeś leki? – Zmieniła od razu temat, a ja westchnąłem. No tak, przecież to było najważniejsze. Nie to, że mnie kontrolowali, chociaż byłem dorosły i nie powinni. Ważniejsze były te zasrane leki, których wcale nie musiałbym brać gdyby nie oni.

Kiedy ledwo skończyłem dwadzieścia lat wylądowałem w szpitalu z powodu odwodnienia. To było wtedy, kiedy miałem jeden z nielicznych napadów manii – chociaż ten i tak był na tyle duży, że zapominałem nawet o piciu. Miałem natłok miliona myśli na sekundę i od razu każdą chciałem realizować. Świat wydawał mi się piękny i szczerze chciało się żyć. Miałem plany, marzenia wydawały się realne i byłem szczęśliwy.

A potem lekarz w szpitalu stwierdził, że mam chorobę afektywną dwubiegunową typu drugiego i muszę przyjmować leki, aby ani mania – ani napady depresyjne – się nie powtarzały. Dlatego byłem stonowany i nie okazywałem emocji, bo kiedy byłem na lekach czułem, że nawet nie mam do tego prawa. A potem, kiedy odstawiałem prochy, wszystko się ze mnie wylewało. Potrafiłem przez parę dni być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, miałem plany i ambicje, chciałem podróżować, a potem to wszystko znikało, gdy manię zastępowała depresja i nie miałem sił podnieść się z łóżka i pójść do toalety, gdy nie jadłem, a jedyne, co robiłem to spanie i płakanie.

Ale chyba nigdy nie zapomnę min moich rodziców, gdy lekarz zaprosił ich na salę, na której leżałem, i oznajmił im, że to przez nich. Że jedną z przyczyn mojej choroby byli oni.

Byłem chory i ciężko było się z tym pogodzić. Znajomych nigdy nie miałem za dużo, ale i tak – większość tych, co przy mnie została – nie miała pojęcia przez co przechodzę. Wiedział jedynie Gabriel, bo kiedyś był świadkiem napadu manii.

Dlatego odciąłem się od ludzi. Bo i tak bym ich krzywdził.

– Wziąłem – oznajmiłem. Nie wziąłem, taka była prawda. Od jakiegoś czasu czułem się lepiej i coś mi mówiło, że już leków nie potrzebowałem. Że byłem zdrowy lub bliski ozdrowieniu. Że już miałem nie być ciężarem.

– To dobrze. – Mama uśmiechnęła się do mnie i oddała książkę. – Idę zobaczyć jak się miewa Anthony – oznajmiła i wstała, a następnie wyszła z salonu. Westchnąłem i z powrotem położyłem się na kanapie, mając przed oczami wspomnienie poprzedniego wieczoru.

Victim | MuneTakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz