Ostatnie dni upłynęły mi spokojnie. Praktycznie z nikim się nie kontaktowałem, bo po prostu potrzebowałem odpocząć. Niemal w ogóle nie wychodziłem ze swojego pokoju – tak naprawdę nawet jedzenie donoszono mi pod drzwi, bo po ostatniej rozmowie z ojcem nie chciałem się z nim widzieć. Co dziwne, on w ogóle nie miał o to pretensji; nie zmuszał mnie do siedzenia z nimi przy jednym stole a na moją decyzję o jedzeniu w pokoju machnął lekceważąco ręką.
Widać było, że nie tylko mnie tamta rozmowa działała na nerwy. Podejrzewałem nawet, że gdybyśmy tylko się na siebie natknęli to cała tamta dyskusja mogłaby się powtórzyć. Tylko że w gorszej odsłonie. Oczywiście, spodziewałem się, że to w końcu nadejdzie, ale narazie chciałem to odwlekać jak najbardziej się tylko da.
Odetchnąłem i wyszedłem z garderoby, trzymając w dłoniach ubrania, które po imprezie u Keenan'a, dostałem od Terry'ego. Zamierzałem dzisiaj się do niego przejechać aby mu je oddać. Zalegały u mnie i tak już wystarczająco długo.
Odłożyłem ciuchy na łóżko i wziąłem telefon do ręki. Zignorowałem parę wiadomości i wyszukałem konwersację z Archibaldem.
Riccardo: mogę dzisiaj podrzucić ci twoje ubrania?
Zagryzłem wargi, oczekując odpowiedzi. Terry był aktywny, więc spodziewałem się, że dość szybko odpisze.
Nie kontaktowaliśmy się od czasu, gdy mnie odwiedził i zażądał prywatnego koncertu. Mogło to być głupie, ale było mi naprawdę miło, że ktoś postanowił mnie docenić i chciał, żebym mu zagrał. Zwłaszcza że był to ktoś taki jak Terry.
Terry: jakie ubrania??
Ten człowiek był głupi czy głupi?
Riccardo: te, które mi dałeś po imprezie u Keenan'a. Wiesz, jak u ciebie spałem.
Terry: a
Terry: te
Terry: to jak chcesz to możesz dzisiaj. Nie obrażę się jak mnie odwiedzisz :)
Riccardo: ;/
Riccardo: będę za czterdzieści minut
Więcej nic nie odpisał (nie, żebym na to czekał). Szybko więc się przebrałem w luźniejsze spodnie i zwykłą koszulkę, a potem wziąłem ciuchy Archibalda, telefon i wyszedłem z pokoju. Szybkim krokiem zszedłem po schodach. Idąc długim korytarzem, rozglądałem się w poszukiwaniu któregoś z kierowców. Żaden jednak nie mignął mi przed oczami, więc postanowiłem udać się do garażu, gdzie zwykle przesiadywali. Przy okazji wypatrywałem samochodu, którym najczęściej jeździł mój ojciec do pracy. Dzisiaj był chyba mój szczęśliwy dzień, bo auto nie stało na podjeździe ani w garażu.
Westchnąłem z ulgą i zapukałem do drzwi. Niby były otwarte, ale chciałem zwrócić na siebie uwagę trzech kierowców, którzy grali w karty.
– Można przeszkodzić? – zapytałem. Cała trójka poderwała się naraz ze swoich miejsc, rzucając karty gdzieś pod stół. Patrzyłem na nich niezadowolonym wzrokiem, ale widząc ich nietęgie miny zachichotałem. Nie mogłem być jak ojciec; nawet nie potrafiłem, bo kiedy widziałem, że ktoś jest zdenerwowany lub wystraszony moją obecnością, starałem się jakoś rozładować atmosferę.
– Mój Boże, pan Di Rigo – odezwał się jeden, najmłodszy. Miał długie, brązowe włosy, które związał w warkocz. Podobnie jak pozostali dwaj ubrany był w idealnie skrojony garnitur.
– Wystarczy Riccardo – oznajmiłem, patrząc na nich uważnym wzrokiem. Wszyscy trzej niemal w jednym czasie rozluźnili się, wpatrując się we mnie w oczekiwaniu. – Robicie coś konkretnego czy jeden może mnie zawieźć w jedno miejsce? – zapytałem.
CZYTASZ
Victim | MuneTaku
Fiksi PenggemarVictim znaczy ofiarę. My byliśmy ofiarami. Ja swojego życia, on moich problemów. ~~~ Życie Ricardo od samego początku było zaplanowane - i w każdym calu idealne. Mimo całej tej idealnej powłoki, zmagał się z czymś jeszcze. Czymś, o czym mało kto...