rozdział XIV

257 17 101
                                    

– Co wy tu robicie? – zapytałem zdziwiony, kiedy wsiadłem do samochodu Terry'ego. Na moim tradycyjnym miejscu, czyli siedzeniu pasażera, siedział Sol, a za fotelem kierowcy Aitor.

Daystar posłał mi szeroki uśmiech.

– Terry postanowił mnie wziąć, bo mam ogromne umiejętności w rozmowach z ludźmi i umiem wyciągać z nich różne, przydatne informacje – powiedział zadowolony, a Archibald przewrócił oczami.

– Czekał u mnie rano pod drzwiami i powiedział, że jak go nie zabiorę to naśle na mnie gołębie – wyjaśnił białowłosy, kiedy wsiadłem na tylne siedzenie i zamknąłem za sobą drzwi. Po tym samochód wyjechał spod bramy.

– Sol jest gołębiarą? – mruknąłem, patrząc na zawstydzonego Daystar'a. Rudowłosy wzruszył ramionami.

– Pod szpitalem zawsze jest dużo gołębi, ktoś musiał je karmić. A teraz mam armię.

Zachichotałem, słysząc jego dumny ton. Kątem oka zerknąłem na siedzącego obok mnie Cazadora. Aitor cały czas patrzył w telefon i nie był zbyt zainteresowany naszą rozmową. Westchnąłem cicho. To z Gabrielem się pokłócił, nie z nami, więc mógłby się odezwać.

– Gdzie najpierw jedziemy? – zapytałem po chwili ciszy.

– Siłownia, może uda nam się wyciągnąć jak ten chłopak się nazywa – wyjaśnił Archibald.

Przytaknąłem jedynie, odwracając głowę w stronę okna. Terry zajął się rozmową z Sol'em, Aitor od czasu do czasu im odpowiadał, a ja zająłem się patrzeniem na widoki za samochodem. Po jakichś piętnastu minutach jazdy dojechaliśmy pod budynek siłowni. Wieżowiec zaparkował i cała nasza czwórka wysiadła.

– A jak nie będą nam chcieli nic powiedzieć? – mruknął Aitor, chowając telefon do kieszeni.

– To Sol naśle na nich gołębie – oznajmił zadowolony Terry, klepiąc Daystara po plecach, i cała nasza czwórka ruszyła w stronę wejścia do budynku. Ja rozglądałem się z zainteresowaniem, bo nigdy tu nie byłem. Oczywiście, miałem czas, gdy chodziłem na siłownię, ale była o wiele mniejsza niż ta. I przede wszystkim, prywatna.

Parking był pusty, nikogo poza nami tu nie było. Dookoła betonowego placu posadzone były ozdobne drzewka i krzewy, które odgradzały teren od sąsiednich.

– Pusto tu – zauważyłem, wyrównując krok z Terry'm. Archibald wzruszył ramionami.

– Pewnie zaparkowali po drugiej stronie – oznajmił. Przytaknąłem i już po chwili stanęliśmy przy drzwiach.

Na szklanym wejściu można było przeczytać informację, że w niedziele siłownia jest nieczynna. Westchnąłem męczeńsko i odwróciłem się w stronę Terry'ego, na którego już patrzyli Sol i Aitor.

– Zaparkowali po drugiej stronie, mówisz? – mruknąłem, przedrzeźniając go. Archibald przewrócił oczami.

– Zawsze w niedziele była otwarta! – zawołał. – Jeszcze dwa tygodnie temu tu byłem.

– Może wiedzieli, że przyjedziemy i specjalnie zamknęli? – zasugerował Daystar, a Cazador przewrócił oczami.

– Tak, twoja obecność ich odstraszyła – mruknął Aitor. – To co teraz?

– Szpital – zarządził Archibald, więc zgodnie ruszyliśmy w stronę jego samochodu.

– Przecież tam mogą nam nic nie powiedzieć – zauważyłem, kiedy wsiedliśmy do auta. Mnie udało się wyprzedzić Sol'a i siedziałem na swoim tradycyjnym miejscu, czyli fotelu pasażera. – Jednak obowiązują ich jakieś tajemnice lekarskie czy coś w tym stylu.

Victim | MuneTakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz