rozdział IV

388 31 183
                                    

Podczas spaceru niewiele się do siebie odzywaliśmy. Terry wydawał się być pogrążony w myślach, a ja nawet nie wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć. Dlatego obaj w ciszy siedzieliśmy na ławce, obserwując ganiającą za liściem Zoe. Przyszliśmy do niewielkiego parku, który był niedaleko osiedla, na którym mieszkał Archibald. Na szczęście nie było tu dużo ludzi, więc nikt nam nie przeszkadzał. Wypuściłem z siebie głośne westchnięcie.

– Dzień dobry, panie Archibald. – Obok nas przeszła starsza kobieta, która z uśmiechem kiwnęła głową do Terry'ego. Miała na sobie długą spódnicę w kwiatki, a na nią zarzucone białe bolerko. Siwe włosy upięła w niskiego koka. Chłopak zdziwiony otworzył oczy.

– Dobry – odpowiedział. Staruszka minęła nas, a ja spojrzałem na białowłosego.

– Kto to był? – zapytałem.

– Nie wiem.

– To czemu jej odpowiedziałeś?

– Nie chciałem być niegrzeczny. – Założył ręce na piersi. – Ale i tak jej nie znam, nie mieszka tu w okolicy.

Westchnąłem zrezygnowany.

– Może pomyliła cię z twoim ojcem? – zasugerowałem. Niemal od razu Terry widoczne się spiął. Czyli nie tylko mój ojciec był drażliwym tematem... Nie byłem wścibski, ale chciałem się czegoś o tym dowiedzieć.

Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, kim był ojciec Terry'ego. Dave Archibald był jednym z najbardziej znanych sportowców w Japonii i domyślałem się, jak bardzo irytujące bywało to dla białowłosego. Oczywiście, posiadanie znanych rodziców miało swoje plusy, ale po tym, jak ciało Terry'ego napięło się, kiedy wspomniałem jego tatę, domyśliłem się, że w ich przypadku było raczej więcej minusów.

Wiedziałem, że Terry – dokładnie tak samo jak jego tata – gra w koszykówkę. I coś mi mówiło, że to właśnie przez to Archibald także zamierzał się do startowania do drużyny krajowej.

– Wracajmy do domu. Zaraz będziemy jechać do Keenan'a. – Terry podniósł się z ławki. – Zoe, do chuja, zostaw tę wiewiórkę. – Odszedł w stronę drzewa, o które opierała się szczekająca suczka. Ja również wstałem, ściskając w dłoniach smycz, którą od razu podałem Archibaldowi. Ten zapiął ją i zaczął odchodzić od drzewa, ciągnąc psa za sobą. Zoe przez chwilę się zapierała, ale po chwili posłusznie zaczęła dreptać za właścicielem.

Ja sam ruszyłem za nimi, wzdychając cicho.

***

Niemal od razu zdecydowaliśmy się jechać do Sharpe'a. Podeszliśmy do czarnego mercedesa. Terry wpuścił Zoe na tylne siedzenie, a ja postanowiłem usiąść na fotelu pasażera. Po chwili Archibald zajął miejsce kierowcy.

– Zająłeś jej miejsce. – Wskazał na Zoe, która patrzyła prosto na mnie. Zachichotałem, zapiąłem pas i poklepałem się po kolanie.

– Chodź. – Kiwnąłem na nią głową. Suczka z zadowoleniem wpakowała mi się na nogi. W tym momencie bardzo się cieszyłem, że nie mam alergii na psią sierść, bo przez całą drogę z osiedla Archibalda do domu Keenan'a, zakichałbym się chyba na śmierć.

Za bardzo drogi nie widziałem, ponieważ pies cały czas się kręcił a ja przed oczami miałem tylko białą, ogromną kulkę, która od czasu do czasu szczekała.

Westchnąłem i przymknąłem oczy, opierając głowę o zagłówek. Kiedy staliśmy na światłach, Archibald połączył telefon z radiem i puścił jakiś kryminalny podcast. Cóż, nie spodziewałem się po nim, że jest miłośnikiem czegoś takiego, ale przynajmniej mogłem czymś zająć myśli.

Victim | MuneTakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz