Rozdział 8

19 3 0
                                    

Obecnie

Greenwich wygląda dokładnie tak samo jak zapamiętałam. Wciąż pomimo tłoku jest tu dobrze zadbana roślinność, która nadaje miejscowości uroku. Przejeżdżając głównymi ulicami chłonę wzrokiem tłumy dzieciaków krążących po kawiarniach pomimo późnej pory. Kiedyś byłam taka sama, jak oni.

Zaskakująco mam wrażenie, że populacja znacznie wzrosła odkąd wyjechałam. Przejeżdżając między moimi ulubionymi miejscami z przeszłości odkrywam, że nastolatki się tam kręcą. Zupełnie jakbym nadała tradycje eksplorowania najbardziej nieoczekiwanych uliczek i posiadłości, które zostały już dawno opuszczone.

Zatrzymuję się wreszcie przed domem. On również wydaje się być zastygły w czasie. Dostrzegam bowiem pękniętą rynnę, którą złamałam sześć lat temu, wymykając się z pokoju. Zasłony w oknach wyglądają, jakby nikt nie zmieniał ich od przynajmniej dwóch lat. Nieco się krzywię, na myśl jak pewnie prezentuje się reszta.

Ciężko wzdycham wreszcie otwierając drzwi. Czuję się nieco dziwnie, gdy moja noga dotyka ziemi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nosiłam buty na płaskiej podeszwie. Te stare białe conversy wygrzebałam na potrzebę dłużej jazdy, ale wciąż w torbie podróżnej znalazłam miejsce na pięć par szpilek. Mam nadzieję, że nie będę musiała użyć wszystkich. Najchętniej wróciłabym do domu od razu po pogrzebie. Konfrontacja z mamą zdecydowanie mnie przeraża.

Pokonuję schody jednocześnie krzywiąc się na widok nieściętej trawy. Pięć sekund zajmuje mi zebranie się w sobie, by użyć dzwonka. Znajoma melodia rozbrzmiewa tak głośno, że słyszę ją nawet z zewnątrz. Nie muszę długo czekać na reakcję. Zamek chrzęści niemal od razu.. Widocznie mama wyczekiwała aż przyjadę.

Wreszcie drewniana płyta się uchyla. Silę się na uśmiech jednocześnie mocno zaciskając dłonie w pięści. Przede mną stoi siwa kobieta. Mama nie posiada już pięknych blond kosmyków. Teraz jej włosy są niemalże śnieżnobiałe. Twarz pełna jest zmarszczek podobnie zresztą, jak dłonie. Ma na sobie przylegające jeansy oraz czarny sweter.

- Cześć – to pierwsze, co mówię. Nijak nie komentuje doboru słów. Jedynie szerzej otwiera drzwi zapraszając mnie tym samym do środka.

Zapach sprawia, że natychmiast się krzywię. Zerkam w stronę kuchni odkrywając, że blaty zastawione są różnej wielkości opakowaniami z najpewniej niedojedzonymi posiłkami. Mały salon wygląda dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym się wyprowadziłam. Sterta gazet upchnięta została do szafki przy lustrze. Telewizor jest wyłączony, co stanowi nowość. Odkąd pamiętam stale coś leciało w tle, gdy tu dorastałam. Meble tylko odrobinę poszarzały. Zapewne przez ogromną warstwę kurzu.

Odwracam się w stronę mamy. Odkrywam, że opiera się ramieniem o ścianę. Przygląda mi się z daleka bez wyrazu. Pustka w jej oczach sprawia, że nie mogę na nią patrzeć. Mimo to staram się wytrzymać chłodne spojrzenie, jakie mi posyła.

- Nic nie powiesz? – pytam wreszcie, gdy cisza staje się nie do zniesienia.

- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Nie rozmawiamy od pięciu lat.

Ignoruję jej słowa. Wiem, że dobiera je w taki sposób, by jak najmocniej mnie zranić. Przez całe moje życie tak robiła. Nie dziwię się, że moja siostra uciekła od razu po skończeniu liceum. Ja zresztą też.

- Jane już przyjechała?

- Będzie dopiero jutro rano. – przesuwa spojrzenie po moim ciele. – Zmieniłaś się.

- Dorosłam – precyzuję z nutą ostrożności. – ty za to zachowujesz się tak samo niedojrzale, jak pięć lat temu.

- Umarł mi mąż. Mam prawo zachowywać się tak, jak chcę.

tolerate itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz